motto:

"Tutaj wszystko pochodzi z wnętrza. Musi się zacząć głęboko w środku, a potem rozrastać się i rozrastać. Wtedy naprawdę zachodzą zmiany."

David Lynch "W Pogoni Za Wielką Rybą"

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

W jaskini bestii

Nie uwierzycie, ale... wizyta u Damiana zaliczona!!! Tak! Tak! Zaskoczeni! Cóż mnie też, przy okazji tego wydarzenia, spotkało parę zaskoczeń. Przede wszystkim, nie bardzo chciało mi się uwierzyć, że „bestia” ot tak po prostu wpuści nas do domu. Tylko dlatego, że zapukamy do drzwi. W mojej głowie powstało przynajmniej kilkanaście awaryjnych planów, wyjść B, C, D i... Z, które o dziwo(!) okazały się zbędne.
Przyznam, że zrobiło mi się naprawdę nieswojo, kiedy to miasteczkowe monstrum przez ledwo uchylone drzwi zaprosiło nas do środka. Jeżeli w ogóle tych kilka pomruków, jakie z siebie wydobył można nazwać zaproszeniem. Na samą myśl, że właśnie znajduję się w miejscu, w którym od lat nie bywał nikt, prócz głównego lokatora, ogarnął mnie jakiś dziwny, nieokreślony niepokój.
A zaraz potem zachciało mi się wymiotować.
To przez ten zapach. Piwniczna woń przesiąknięta odorem zgnilizny, pleśni i butwiejących szmat. Smród nie mytego ciała i nigdy nie pranych, przepoconych ubrań. Jak gdyby kwintesencja tej delikatnej, ledwo wyczuwalnej woni przenikającej atmosferę miasteczka.
I żadnych innych bodźców poza tym odorem, ponieważ w „jaskini Damiana” było tak ciemno, że funkcjonował w niej wyłącznie zmysł węchu.
Dopiero po chwili, gdy moje oczy przyzwyczaiły się do panującego tam mroku, udało mi się dostrzec majaczące wśród kurzu i ciemności kształty porozrzucanych w bezładzie sprzętów.
W kącie stało płótno odwrócone malowidłem do ściany. Nika przeniosła je w pobliże okna i prowizorycznie oczyściła z grubej warstwy kurzu i pajęczyn. Promienie słońca z trudem przenikały przez brudne szyby ledwie oświetlając obraz.
W samym centrum pustej płaszczyzny widniała mała, intensywnie czerwona plamka, niczym drobny, skulony płomyk. Wokół niej rozpościerał się obszar przeraźliwie sinego błękitu otoczony grubą, czarną krechą, która nic nie przepuszcza na zewnątrz. A wokół tej czarnej, nieprzekraczalnej granicy... nawet nie wiem jak to określić... było białe... nieznajome, po prostu fragment płótna pokryty farbą w ten sposób, jakby ktoś malował ścianę, nie obraz. Bez tych wszystkich drgnięć, impastów, śladów pędzla, które ożywiały śmiercionośny chłód sino-błękitnej szarości zamkniętej czarną kreską.
- To mój autoportret – oznajmił nieoczekiwanie Damian.
Zaskoczyło mnie to wyznanie.
- Naprawdę? Więc... ty malujesz?
- Niezupełnie. Ten obraz namalowała moja siostra.
Informacja ta zdumiała mnie jeszcze bardziej. Zawsze zdawało mi się, że Damian jest jedynakiem.
- Masz siostrę? Pierwszy raz słyszę. A więc... to autoportret twojej siostry? Czy może twój portret przez nią namalowany?
Damian nie odpowiedział na pytanie. Spojrzał na mnie tak, jakby w ogóle go nie zrozumiał.
- Portret - wyszeptała Nika patrząc mi w oczy. - Portret – powtórzyła. - To był naprawdę genialny pomysł z tymi portretami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz