motto:

"Tutaj wszystko pochodzi z wnętrza. Musi się zacząć głęboko w środku, a potem rozrastać się i rozrastać. Wtedy naprawdę zachodzą zmiany."

David Lynch "W Pogoni Za Wielką Rybą"

czwartek, 14 kwietnia 2016

Perwersyjna gra

Dziś Nika zaproponowała mi dość perwersyjną, by nie powiedzieć zboczoną zabawę.
A wszystko zaczęło się od tego, że dowiedziała się o blogu.
TYM BLOGU!!!
W jaki sposób do tego doszło?
Nie mam pojęcia.
Dobrze, że w porę udało mi się zmienić ustawienia prywatności i ukrócić jej wścibstwo.
- Piszesz blog? - spytała, choć przecież doskonale wiedziała, że to robię.
- To tylko takie jakby... notatki ze śledztwa.
- Skoro notatki ze śledztwa... czy nie powinnam ich przeczytać?
- Ale to... takie inne notatki... bardziej osobiste, coś w rodzaju... dziennika, nic ci nie powiedzą.
- Osobiste powiadasz - zamilkła na chwilę. - Wiesz – uśmiechnęła się – miałam kiedyś przyjaciela. Tak się złożyło, że obydwoje pisaliśmy dzienniki. On od dzieciństwa. Ja od wczesnej młodości. Grałam z nim w taką grę... w sumie nie pamiętam, kto pierwszy wpadł na ten pomysł...
- Grę? - przyznam, że zestawienie słów gra i dziennik wzbudziło we mnie pewien niepokój.
- Nazywała się LOSowanie. Trzy pierwsze litery to wersaliki, od LOSU.
- Hmmm... - coraz mniej mi się to podobało.
- Losowaliśmy fragmenty dzienników, otwierając zeszyty na chybił trafił i czytaliśmy je sobie nawzajem. On czytał wylosowany przeze mnie fragment swojego dziennika, a ja czytałam mu fragmenty swojego.
- A jeśli... no wiesz... trafił się fragment... zbyt intymny.
Nika roześmiała się do swoich wspomnień.
- Ze dwa razy wylosował opis swojej masturbacji.
- I co? Przeczytał?
- Tak.
- Nie sadzisz, że to... chore? Taka trochę pornografia emocjonalna?
- Wiesz... - zadumała się, najwyraźniej nie poczuwając się do odpowiedzi - skoro już razem pracujemy i chcemy być skuteczni, to... myślę, że powinniśmy się lepiej poznać.
- Ooo... Co to, to nie. Zapomnij!
Niedoczekanie! Nigdy nie udostępnię jej tego bloga!
- Ależ... nie oczekuję od ciebie... - zamilkła, jakby szukając właściwych słów- chciałam tylko... zaproponować coś lekkiego. Zaraz, zaraz... widziałam tu gdzieś... chyba na szafie... Jest!
Nika wdrapała się na krzesło i ściągnęła zakurzone „Scrablle”.
- Też będziemy losować. Litery. Kto pierwszy?
Odpowiedziało jej milczenie. Skąd do cholery mam wiedzieć, co jest lepsze, emocjonalnie bezpieczniejsze – zaczynać czy kończyć?
- W takim razie zaczynaj – uśmiechnęła się filuternie i ta figlarność w uśmiechu nie bardzo mi się spodobała.
- Nie. Lepiej ty!
- Ok!
Nika zacisnęła oczy. Tak, tak, zacisnęła, nie zamknęła, żeby nie było wątpliwości, że nie podgląda. Jakby od tej dziecinady zależało nasze życie.
- „Es” - oświadczyła tryumfalnie. - Literka „es”. Super! „Es” jak „Scrablle”. Albo jak „super!” - zaczęła się śmiać, jakby udało się jej powiedzieć nadzwyczajny dowcip. - W takim razie zaczynaj!
- Dlaczego ja?
- Ja losowałam. Ty zaczynasz.
- No ale.. co niby mam zaczynać? - ogarnął mnie niepokój, do czego ta głupia zabawa zmierza.
Nika ze śmiechem puknęła się otwartą dłonią w czoło.
- Ale ze mnie gapa. Nie powiedziałam, o co chodzi. To taka gra w zwierzenia.
- W zwierzenia?! Miało być coś lekkiego...
- Musisz powiedzieć mi coś o sobie. Coś czego jeszcze nie wiem. I żeby ta opowieść zaczynała się na „es”.
- Opowieść na literę „es”?
- No... powiedzmy, że tytuł tej opowieści powinien zaczynać się na „es”. W tej chwili tę grę wymyśliłam. Więc wybacz niedoróbki.
- Właśnie wymyśliłaś? No pięknie.
- Albo na „eś” – dodała Nika grzebiąc wśród plastikowych literek – bo zdaje się, że brakuje polskich liter.
Eś, eś, eś... Es, es, es... Co by tu kurwa, wymyślić na „es”, żeby było w miarę bezpieczne, w miarę neutralne?
Jasne!
Spadochrony!
To chyba w miarę bezpieczny temat.
Bezpieczny?
O święta naiwności. Nie przy Nice! Ona wszystko potrafi z człowieka wyciągnąć.
Fakt, na początek grzecznie wysłuchała mojej równie grzecznej opowieści o ciekawym hobby. Ale potem zaczęła drążyć: Co czuję tam w powietrzu? Co mi to daje? Itp., itd. i kukuryku. I co to oznacza, że lubię „odloty”? Nie omieszkała dodać, że spadochroniarstwo bardziej kojarzy jej się ze spadaniem, niż lotem.
- Bo nigdy nie skakałaś. Jest i spadanie i odlot. I to właśnie jest w tym najfajniejsze!
- Ok. W takim razie, powiedz mi jak to jest. Tak, żebym mogła sobie wyobrazić, poczuć. Może też kiedyś spróbuję?
Potem nastąpił kolejny etap analizy moich motywacji związanych w wyborem takiego, a nie innego sposobu spędzania wolnego czasu.
- O rany! Ale ty jesteś upierdliwa. Powiedzmy, że to mi pozwala w bezpieczny sposób doświadczać najgwałtowniejszych nawet emocji.
- Bezpieczny? - zdziwiła się Nika.
- Nie ciągnij mnie za język. Emocjonalnie bezpieczny.
- ???
- W ciszy, samotności, oddaleniu... Czy ja wiem? W chłodzie błękitu... dopiero tam mogę bez obaw roztopić nagromadzone we mnie emocje.
- Wiesz na czym polega paradoks? - spytała Nika po chwili namysłu.
- No?
- Próbujesz rozpuścić uczucia za pomocą błękitów – ruchem głowy wskazała na ukryte w kącie płótno pokryte tysiącami niebieskich kropek. A do tego potrzebna jest czerwień.
- Ja pierdziele, Nika! Daruj sobie te metafory.
- Roztapianie odbywa się w cieple. W chłodzie możesz, co najwyżej uczucia zamrozić.
- Tyle, że u mnie to działa akurat na odwrót. Ze względu na mój zawód. Nasz zawód. Dziwne, że tego nie rozumiesz. Czasem trzeba działać w ekstremalnych sytuacjach. W dodatku skutecznie. Więc nie ma wyjścia. Trzeba, jak to mówisz, zamrażać uczucia. Dopiero potem w bezpiecznych okolicznościach, można sobie pozwolić na ich uwolnienie.
- Boisz się spłonąć?
- Spłonąć he, he... Wygląda na to, że wznosimy się na wyżyny... tak zwanej poezji. Tak. Metaforycznie rzecz ujmując, boję się spłonąć. Tyle, że to nie strach. To instynkt samozachowawczy.
- To nie strach. To lęk – wymądrzyła się Nika.
- Mam dość. Wywnętrzam się już chyba od godziny. Twoja kolej.
- Dobrze... Ja wybrałam tytuł na „eś”.
- Niech będzie. Miejmy to już z głowy.
- Śmierć.
- Co?!
- Bo ja... – głos Niki nieoczekiwanie się załamał – ja już kiedyś... umarłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz