motto:

"Tutaj wszystko pochodzi z wnętrza. Musi się zacząć głęboko w środku, a potem rozrastać się i rozrastać. Wtedy naprawdę zachodzą zmiany."

David Lynch "W Pogoni Za Wielką Rybą"

wtorek, 5 kwietnia 2016

Stare, niestrawione zabawki i GŁOS, który mnie dobrze zna

 Nika przybiegła do mnie z samego rana. Nie dała nawet dokończyć śniadania.
Słuchaj! - zawołała podekscytowana. - Miałam sen! On musi coś znaczyć! Tylko proszę, odłóż kanapkę. Zjesz później. To nie jest opowieść, której można słuchać jedząc. Otóż... w tym śnie... no wiesz... chciało mi się rzygać. Chciałam koniecznie pozbyć się resztek pokarmu zalegających w jelitach. A właściwie nie tyle chciałam, zdaje się... nie miałam wyjścia. Ale z jakiś trudnych do wyjaśnienia powodów nie byłam w stanie. Wreszcie, po wielu trudach... jakoś mi się udało. Ale, uwierz mi, to była chyba najcięższa praca w moim życiu to rzyganie. Zwracałam z takim trudem, jakbym rodziła dziecko. Dokładnie tak to wyglądało. Rozumiesz, ten sam proces, tylko, że tak się wyrażę, przez gardło. W końcu się udało. Ale zamiast resztek pokarmu, zwymiotowałam kręgowca i to całkiem pokaźnych rozmiarów, a ściślej mówiąc jego szczątki. Chyba lepiej nie muszę wdawać się w szczegóły...
- O tak, to nie jest konieczne!
- I wtedy obok mnie pojawił się GŁOS. GŁOS, który mnie dobrze zna. A przynajmniej tak mu się zdaje. Ale to nie był mój głos. Kapujesz?
- Niespecjalnie.
- Nieważne. Znów zaczęłam wymiotować. A ten głos cały czas był przy mnie. Właściwie to nawet nie było mi z nim źle. Wymiotowałam i wspólnie analizowaliśmy, że tak się wyrażę, przedmiot, czy, ściślej mówiąc, przedmioty moich torsji. A były one doprawdy osobliwe: stare, niestrawione zabawki, jakaś piłka, samochodzik, szczątki konika na biegunach...
- To niemożliwe, mówiłam w przerwach pomiędzy jednym a drugim atakiem torsji, przecież nie mogłam tego zjeść.
- Skoro zwymiotowałaś, znaczy, że zjadłaś - tłumaczył GŁOS.
- Ooo... to... na to jeszcze się zgodzę - powiedziałam pokazując zwymiotowane właśnie misiaczki, podobne do kolorowych misiowych żelków, tyle tylko, że całkiem odbarwione, jakby przez lata leżały w wilgotnym, pełnym pleśni miejscu. - Coś takiego mogłam zjeść. Teoretycznie. Choć nie przypominam sobie.
W końcu zwymiotowałam coś, co GŁOS natychmiast przede mną ukrył, twierdząc, że nie powinnam tego widzieć. Była to jakaś choroba, lcze nie wiem jaka. Padła nawet łacińska nazwa, której nie pamiętam i która niczego mi nie wyjaśniła. GŁOS twierdził, że nie jest to bardzo groźna choroba, żebym się nie przejmowała, ale nie chciał jej pokazać.
Nika zamilkła przyglądając mi się badawczo, jakby chciała sprawdzić jakie wrażenie wywarły na mnie jej słowa.
- I co ty na ta to? - spytała po chwili.
Odpowiedzią było tylko wzruszenie ramion. Szczerze mówiąc, trudno mi było znaleźć jakiekolwiek związki pomiędzy prowadzoną przez nas sprawą, a snem Niki. Prócz tego może, że wczorajsza wizyta u Damiana omal nie doprowadziła mnie do wymiotów. Poza tym Nika w trakcie swojej opowieści robiła tak sugestywne miny, że jedyną rzeczą jaką w tej chwili zaprzątała moją uwagę była ta część kanapki, która już przedtem znalazła się w moim wnętrzu, a teraz pod wpływem opowieści mojej wspólniczki, usiłowała wydostać się na zewnątrz.
- Blado wyglądasz - stwierdziła Nika i wyglądała na zdziwioną widząc, że resztę kanapki oddaję Cerberowi, na którym opowieść Niki nie zrobiła najmniejszego wrażenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz