motto:

"Tutaj wszystko pochodzi z wnętrza. Musi się zacząć głęboko w środku, a potem rozrastać się i rozrastać. Wtedy naprawdę zachodzą zmiany."

David Lynch "W Pogoni Za Wielką Rybą"

czwartek, 14 kwietnia 2016

Kim jesteśmy, kiedy nas nie ma

Ok. Już mogę zebrać myśli, czy raczej pamięć (he, he... krótkotrwałą) i wrócić do przerwanego tematu, czyli opowieści Niki na „eś”, którą spróbuję przytoczyć w miarę dosłownie, czyli w formie dialogu.

ŚMIERĆ
- Jak to umarłaś? Przecież żyjesz?
- Przeżyłam śmierć.
- Przeżyłaś czy umarłaś? Zdecyduj się.
- Znaczy się... - plątała się Nika – chodzi o taką jakby... śmierć kliniczną. Trochę jak Sabina – wydukała wreszcie.
Bardzo mnie to poruszyło, bo nie ukrywam, temat jest dla mnie interesujący. Zawsze mnie ciekawiło, jak to jest, gdy człowiek znajdzie się po tamtej stronie. Nawet jeśli „przebywa” tam przez chwilę.
- Podobno... no wiesz, podobno w takich chwilach człowiekowi przelatuje przed oczami całe jego życie.
- Co? Aaa... tak. Rzeczywiście. Widzisz swoje życie. Przeszłe i przyszłe.
- Przyszłe?! Pierwsze słyszę... Skoro człowiek umiera, to jak może widzieć swoje przyszłe życie? Masz na myśli reinkarnację, kolejne wcielenia? Niebo? Piekło? Czyściec?
- Czasem nawet w kilku wersjach – Nika zignorowała moje pytanie.
- Eee...?
- Żadną tam reinkarnację. Chodzi o alternatywne życiorysy. Po prostu. Dla niektórych to ostatnia chwila, by symbolicznie dokonać wyboru. To znaczy dla tych, którzy już na tę stronę nie wrócą.
- A dla tych co wrócą?
- Tym bardziej. Mogą wprowadzić ten wybór w... życie. Wprowadzić go w życie po śmierci.
Nastąpiła chwila milczenia, podczas której Nika jakby zapadła się w siebie.
- Jakoś zgłodniałam – oświadczyła nieoczekiwanie i zupełnie bez związku – Masz może coś? Rozmowa o śmierci zawsze zaostrza mi apetyt.
- Czekaj, zostało chyba jeszcze trochę sałatki z kolacji.
Nika chwyciła miseczkę z resztkami warzywnej brei i zanurzyła w niej widelec.
- Ja spotkałam nie tylko kilka, zdaje się pięć, alternatywnych wersji swojej przyszłości, lecz także siebie w kilkunastu przynajmniej postaciach – wyjaśniła przełknąwszy pierwszy kęs.
- Czemu w kilkunastu? Przecież wersji było pięć.
- Rany! Jak ty dosłownie do wszystkiego podchodzisz. Rzecz w tym, że spotykasz... jakby ci to łopatologicznie wyłożyć... swoje wewnętrzne byty – tłumaczyła wymachując z uczuciem widelcem - różne aspekty twojej osobowości zwizualizowane w postaci bohaterów oglądanych, czy może raczej należałoby powiedzieć... – w zadumie podrapała się widelcem za uchem - doświadczanych przez ciebie historii. 
- Aaa... chyba rozumiem. Różne aspekty osobowości. Coś jakby... wewnętrzne dziecko, wewnętrzny dorosły...
- Owszem. Dziecko tam było. Choć po prawdzie, trochę niewidoczne. Ale czy był wewnętrzny dorosły? Chyba dopiero pod koniec.
- Id, ego, super ego...
- No teraz, słyszę, lecisz mi Freudem. Tak. Mniej więcej o to chodzi. Tyle, że w tamtej rzeczywistości... osobowość nie dzieli się... czy ja wiem... tak akuratnie.
- Akuratnie?
- To znaczy, że stworzona przez Berne analiza transakcyjna lub psychoanalityczne teorie, niezbyt perfekcyjnie tam działają. Najlepiej wyjaśnię to na własnym przykładzie. Ja spotkałam między innymi wewnętrznego zbrodniarza.
- Pierdzielisz!
No bo fakt, różne rzeczy potrafię sobie wyobrazić, ale nie to, że Nika ma w sobie jakiegoś wewnętrznego zbrodniarza. Mimo jej popierdzielonych snów.
- Uważasz, że nie stać mnie na wewnętrznego zbrodniarza?! - oburzyła się Nika.
- Nooo... ja tylko...
- Poza tym... - Nika się zadumała – spotkałam byt symbolizujący intuicję, dostęp do emocji, empatię...
- Taaa... a mnie się zdawało, że cała jesteś takim bytem.
- A także postać, która pełniła funkcję... czy ja wiem... obserwatora?
- Jak ten typ z Enneagramu?
- Zawsze chcesz wszystko zrozumieć, dopasować do wzorca...
- Owszem. Chcę rozumieć. Ty nie? To naturalna potrzeba.
- Ja... ja po prostu... czasem nie potrafię, nie rozumiem... - zamyśliła się. - Chociaż obserwator to może nie jest najwłaściwsze określenie. Nazywałabym go raczej... kolekcjonerem faktów, łowczym zdarzeń, śledczym, tropicielem...  – każde słowo Nika punktowała rytmicznym ruchem widelca, jakby to pomagało jej w formułowaniu myśli – taki KTOŚ – ostatnie słowo powiedziała wyraźnie dużymi literami. Widelec zawisł w powietrzu, po czym moja wspólniczka wykonała nim zamaszysty gest i dokończyła tryumfalnie – Wiem! To był detektyw!
- Tiaaa... czyli jakby kolega po fachu.
- Tyle, że oddelegowany do spraw intymnych - Nika puściła do mnie oczko. - Osobisty detektyw. To nawet fajnie brzmi.
- Tiaaa... osobisty detektyw. A ty? Czułaś... że kim jesteś? Wszystkimi nara, czy raczej raz tym, raz tamtym, jak syn burmistrza? A może czułaś się tylko jednym z bytów, a inne widziałaś tak jakby... na zewnątrz?
- Ciekawe pytanie? Właściwie każda odpowiedź jest dobra. Wszystkimi naraz. Raz tym, raz tamtym. I jednym z bytów, a pozostałe na zewnątrz...
- Tiaaa...
- No co się krzywisz? W stanie zawieszenia między życiem a śmiercią wszystko jest możliwe. Trochę jak we śnie. Przeskakujesz z osobowości do osobowości. Albo zagnieżdżasz się w kilku bytach naraz. Albo widzisz wszystko zarazem z zewnątrz i od środka i jesteś... NIKIM. Bywa, że postać, z którą masz najmniej kontaktu, która jest od ciebie najbardziej oddzielona może okazać się... najbliższa, najważniejsza. Tak bliska, że dopiero pod koniec masz szansę zobaczyć ją w całości.
Nika przestała jeść. Zza okna rozległ się śmiech Andżeli.
- Czasami też przenika ktoś z zewnątrz.
- To znaczy?
- Trochę tak, jak ona przed chwilą – Nika wskazała widelcem okno. - Siedzimy tu sobie razem, jakby świat poza nami nie istniał. Jakby nie było rozróżnienia na JA i TY tylko... jedność. Choć może taka... trochę wewnętrznie skonfliktowana. A tu nagle wdziera się jej śmiech. Czujesz to? Chodzi mi... czy ja wiem... o przyjaciół, wrogów, przechodniów, wszelkie osoby, które z jakichś przyczyn odcisnęły się w twojej osobowości - Nika się zamyśliła. - Choć, czy ja wiem? Najłatwiej chyba odbierać ten... sen - nazwijmy to snem - poprzez KTOSIA.
- Ktosia?
- No wiesz, poprzez tego... osobistego detektywa, bo on, chyba już o tym mówiłam, często pełni również funkcję kronikarza, narratora... A narrator najbardziej się wtrąca. Wszystko chce mieć pod kontrolą, jak to narrator.
Znów się zadumała.
- Trzeba tylko pamiętać, że kronikarz snów nie jest tożsamy ze śniącym.
- Strasznie to zagmatwane.
- Bez przesady.
Nasączyła chleb sosem i wpakowała go sobie do ust.
- Inna rzecz – wymamrotała, choć to mało eleganckie mówić z pełnymi ustami - że nawet przeszłość, minione życie, często jest pokazane w dość nieoczywisty sposób.
- Hmmm...
- Po prostu... czasem możesz się zdziwić... choć właściwie... w stanie zawieszenia między życiem a śmiercią takie rzeczy nie dziwią. Ale mają prawo dziwić. Gdyby to się działo w stanie życia z pewnością by dziwiły...
- Do rzeczy!
- Przykładowo. Znałam człowieka, który wychował się w średniej wielkości miasteczku. Tymczasem w śnie-snów krainą jego dzieciństwa okazała się... metropolia. I wszystko pasowało.
- Jak to?
- Otóż... kraina dzieciństwa wizualizuje się w metaforyczny sposób. Co prawda gość dorastał w jakimś pipidówku, ale atmosfera jego domu przypominała raczej atmosferę metropolii. Mnóstwo przewijających się przez dom ludzi. Powierzchowne, nieomal anonimowe relacje. Wiesz, tu chodzi o raczej o wewnętrzny pejzaż, wewnętrzną architekturę rodziny.

Moja partnerka znów zajęła się jedzeniem. A ściślej mówiąc z ogromnym skupieniem przystąpiła do finiszu. Kawałkiem chleba wycierała miseczkę do czysta.
- Pychota – pogładziła się po miejscu, na którym u większości ludzi, lecz nie u niej, gromadzi się tłuszczyk. - A teraz spać. Jestem padnięta.
- Nika, ale ja...
- Jutro, słonko. Pogadamy jutro – pocałowała mnie w policzek i cicho zamknęła za sobą drzwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz