motto:

"Tutaj wszystko pochodzi z wnętrza. Musi się zacząć głęboko w środku, a potem rozrastać się i rozrastać. Wtedy naprawdę zachodzą zmiany."

David Lynch "W Pogoni Za Wielką Rybą"

poniedziałek, 9 maja 2016

Teatr Zbrodni

Wciąż jestem w X. Nie oznacza to jednak rezygnacji z wyjazdu. Wręcz przeciwnie. Dopiero teraz mam pewność, że to konieczne.
Dla dobra sprawy. Tej sprawy! Paradoksalnie, muszę wyjechać z X, żeby poznać tajemnicę popełnionej w X zbrodni.
I chcę, żeby Nika pojechała ze mną. Cerber też!
Rzecz w tym, że wreszcie mam to, czego najbardziej nam brakowało!!! Głównego podejrzanego! A właściwie podejrzaną.
Na początek jednak - w telegraficznym skrócie zrelacjonuję wydarzenia dzisiejszego poranka.
Zaczęło się od tego, że zepsuł mi się samochód (już po raz trzeci w tym pierdolonym X). Nic jednak nie było w stanie powstrzymać mnie przed wyjazdem. Żadne przeszkody. A co dopiero taki drobiazg? Od czego w końcu mamy publiczne środki transportu?! To, że dworzec znajduje się na drugim końcu miasteczka, to też żaden problem. Zostało mi jeszcze trochę kasy, choć to cholerne śledztwo przyniosło więcej strat niż zysków – również w materialnym sensie. Ale co tam, stać mnie jeszcze na taksówkę.
Taksówkarz (o dziwo!) przyjechał za wcześnie, co było świetnym pretekstem by uciąć kłopotliwą rozmowę z panią Marią, która usiłowała za wszelką cenę wyciągnąć ode mnie informacje na temat przyczyny tak nagłego wyjazdu, i na dodatek dość namolnie wypytywała, co się stało, że Nika siedzi zamknięta w pokoju. Uwięziony w kojcu Cebrzyk (tak ostatnio mówię na Cerbera) wył rozpaczliwie, jakby przeczuwając co nastąpi. Serce mi się krajało, ale... co robić.
Nawiasem mówiąc, taksówkarz ze swoją modiglianowską twarzą przypominał nieco listonosza, który przyniósł mi rozpaczliwą wiadomość z X.
Co za paradoks? Tamten wezwał mnie do rodzinnego miasteczka, a ten, symbolicznie rzecz ujmując, mnie z niego odwołuje.
Gdy wreszcie, już na dworcu, udało mi się dodzwonić do Klientki, tuż za moimi plecami rozległ się radosny bas.
Cebrzyk?
Cebrzyk!
Jakim cudem wydostał się z kojca?!
I jak to możliwe, że udało mu się dotrzeć za mną na dworzec?
Nie było czasu, żeby się nad tym zastanowić. Trzeba było przerwać rozmowę i pacyfikować psisko, bo zagrażało bezpieczeństwu publicznemu, a konkretnie bezpieczeństwu tych kilku osób, które prócz mnie znajdowały się w poczekalni i patrzyły na „bestię” z prawdziwym przerażeniem. Nie było to łatwe. Cebrzyk, nacieszywszy się moją osobą, nagle znieruchomiał z wzrokiem, a raczej węchem skierowanym w jakiś odległy cel. Potem rzucił się  pędem przed siebie. Ja za nim. Przebiegł przez ulicę, omal nie powodując wypadku i wbiegł na przystanek przed dworcem, płosząc czekających na autobus przechodniów.
Obiektem jego nagłej fascynacji okazała się dziewczyna w czerwonych butach, która swoim wyglądem i sposobem noszenia ogromnie się wyróżniała z, że tak się wyrażę, tła. Poza tym... przypominała trochę Sabinę. Przez chwilę zdawało mi się nawet, że to ona.
Jednak nie złudne podobieństwo do dawnej opiekunki skłoniło Cebrzyka do tak gwałtownej reakcji, tylko fakt, że dziewczyna trzymała na kolanach małego dziwacznego pieska. A raczej suczkę, jak można było wywnioskować z oznak niecierpliwej ekscytacji uzewnętrznionej przez mojego pupila.
Cudem udało mi się opanować rozradowaną „bestię” przy pomocy wyciągniętego z bagażu paska, który tym razem wystąpił w roli smyczy.
Dziewczyna (jedyna chyba w X osoba, która nie boi się Cerbera) powiedziała, że nic nie szkodzi, że spoko, nie ma za co przepraszać, wszak miłość nie wybiera, zwłaszcza w psim świecie - to ostatnie ze śmiechem, bo fakt, trudno wyobrazić sobie gorzej dobraną parę niż jej maleńka sunia i mój „potwór”. Na zakończenie pogłaskała Cerbusia po głowie i wraz z podopieczną zniknęła w autobusie.
Okazało się, że w zamieszaniu zostawiła na przystanku jakąś broszurę.
A może to nie ona?
Może książeczka leżała tam wcześniej?
Faktem jest, że na ławce pod wiatą walały się jakieś, z lekka wymięte, bezpańskie druki.

Z powodu miłosnej przygody Cebrzyka pociąg uciekł. Jednak nie to zdecydowało o moim (chwilowym!!!) powrocie do pensjonatu.
Nawet nie fakt, że podróż z uwiązanym na pasku Cerberem mogła się okazać się prawdziwą katastrofą.
Powodem była treść broszury.
Nie uwierzycie, opisywała ona.... działalność ''Teatru Zbrodni''!!! Na wstępie znalazła się skrócona biografia Dominiki Sanders i streszczenie ''Dwóch spotkań z diabłem''. To można sobie darować. To już znacie.
Całą resztę pozwolę sobie bez zmian i skrótów przytoczyć.

Rozumowanie Sanders wygląda w ten sposób: Skoro grzech posiada siłę oczyszczającą i uwalnia od poczucia winy, które do grzechu popycha, trzeba go doświadczyć i to w sposób jak najbardziej intensywny. Nie wystarczy jednorazowe oczyszczenie. Wspomnienie upadku po jakimś czasie blednie i rozum znów zaczyna pytać, skąd się właściwie wzięło poczucie winy? Zatem należy zachować czujność i doświadczać upadku bezustannie, z dnia na dzień, gdy tylko zaistnieje taka potrzeba.
Jak to robić, by jednocześnie nie krzywdzić innych?
W tym celu powołany został Teatr Zbrodni. Miało to być miejsce, w którym każdy potrzebujący mógłby unaocznić sobie swój grzech w całej jego potworności i w ten sposób uwolnić się od niego.
Działalność Teatru Zbrodni była półformalna. Jego siedziba znajdowała się w willi wynajętej przez ówczesnego przyjaciela Sanders, który finansował większość jej przedsięwzięć z tamtego okresu. Sanders, pomimo swej nieco autystycznej osobowości, miała szerokie znajomościom w świecie artystycznym (i nie tylko). Z teatrem współpracowało wielu aktorów, plastyków, scenografów, specjalistów od efektów specjalnych, konstruktorów, pisarzy, psychologów i wiele innych osób o bliżej nie sprecyzowanej profesji. Nie byli zatrudnieni w teatrze na stałe, lecz pracowali przy realizacji konkretnego przedsięwzięcia. Każdy spektakl przygotowywany był indywidualnie na potrzeby konkretnego klienta. Jednak procedura wyglądała na ogół w ten sposób: zainteresowany zgłaszał się do koordynatora ,,zbrodni'' i opowiadał z czym przyszedł. Czasami sama rozmowa wystarczała, by klient poczuł się oczyszczony. Jeśli jednak to nie nastąpiło, koordynator uzgadniał z nim szczegóły, zbierał dokumentację, starał się dowiedzieć jak najwięcej o jego życiu i otoczeniu. Następnie wspólnie z literatem lub psychologiem próbował przewidzieć wszystkie następstwa danego wydarzenia i opracowywał wstępny scenariusz, konsultując się oczywiście z samym zainteresowanym.
Scenariusz w trakcie realizacji ulegał licznym przekształceniom. Powstało w ten sposób wiele pasjonujących opowieści, które same w sobie stanowią o wartości spuścizny pozostałej po Teatrze Zbrodni. Wydano je niedawno w formie zbioru i trzeba przyznać, że to fascynująca lektura.
W dalszej kolejności zajmowano się przygotowaniem rekwizytów. Konstruowano specjalne manekiny oddające dokładnie wygląd upatrzonej ofiary z wmontowanym specjalnym mechanizmem, który powodował na przykład, że podczas duszenia twarz ofiary wykrzywiała się w straszliwym grymasie.
Czasem w roli świadków przestępstwa lub ofiar występowali odpowiednio ucharakteryzowani aktorzy. Dotyczyło to na ogół znęcania się psychicznego i morderstw z broni palnej.
W przypadku rękoczynów, w których istotną rolę odgrywała np. siła uderzenia, ew. gwałtów - stosowano manekiny.
Opracowywano też efekty dźwiękowe i scenografię, niejednokrotnie imitującą dokładnie wskazane przez klienta miejsce.
Spektakle najczęściej odbywały się w willi wynajętej przez Teatr Zbrodni, czasem jednak przenosiły się do prywatnych mieszkań, bądź w plener. W takim przypadku przebiegu ,,zbrodni'' pilnowała wynajęta firma ochroniarska.
Łatwo sobie wyobrazić, że każdy spektakl wymagał ogromnego wkładu pracy zarówno ze strony realizatorów jak i klientów. Chyba tylko magnetycznej osobowości Dominiki Sanders należy przypisać fakt, ze pracowano za pół darmo i w szaleńczym tempie.
Osoby najbardziej zamknięte w sobie, nie mające ochoty konsultować się w sprawie swojej zbrodni, mogły wejść, wybrać rekwizyty i samodzielnie ją zaaranżować.
Jednym z najefektowniejszych i najkosztowniejszych zarazem przedsięwzięć był spektakl przygotowany przez pewnego bogatego mężczyznę, który zgłosił się z zamiarem popełnienia samobójstwa.
Pod kontrolą pracowników teatru, w swoim gabinecie podjął próbę powieszenia się. Sznur odcięto wystarczająco wcześnie, by nic mu się nie stało i wystarczająco późno, aby się wystraszył, że opiekunowie o nim zapomnieli i faktycznie czeka go śmierć.
Następnie za pomocą zrealizowanej uprzednio dokumentacji video zapoznał się z reakcjami różnych osób na wieść o jego śmierci. Szczególnie wstrząsnęło nim zachowanie dzieci i matki.
Oczywiście postacie te zostały zagrane przez aktorów. Wziął również udział we własnym pogrzebie. W orszaku pogrzebowym szło kilkadziesiąt osób. Wszystkie ucharakteryzowane na bliskich, rodzinę, znajomych i współpracowników. On sam przebrany był za swojego syna i miał się wczuć w jego sytuację emocjonalną.

Po mniej więcej dwóch latach spokojnej i niczym nie zakłóconej działalności nad Teatrem Zbrodni zebrały się pierwsze chmury. W prasie zaczęły się ukazywać krytyczne artykuły na jego temat. Pojawiły się pierwsze przypadki ataków nerwowych, a nawet jeden zawał serca - niektóre osoby nie wytrzymywały napięcia wywołanego odtwarzaniem ,,zbrodni''.
Kilkakrotnie aresztowano uczestników ,,zbrodni plenerowych'', co prawda po złożeniu wyjaśnień zostali zwolnieni, jednak fakty te postawiły pod znakiem zapytania dalszą działalność Teatru.
Przysłowiową kroplą przepełniającą kielich była próba popełnienia gwałtu na małej dziewczynce. Tylko szybka interwencja obserwatorów kontrolujących przebieg „spektaklu” zapobiegła tragedii. Gwałtu usiłował dokonać jeden z samodzielnie aranżujących zbrodnię. Przy okazji wyszło na jaw, że w teatrze zatrudniane były również dzieci, choć w tym przypadku mężczyzna przyprowadził dziewczynkę z ulicy.

Dominika Sanders w wyniku długotrwałego procesu została uniewinniona. Przez jakiś czas próbowała wskrzesić Teatr Zbrodni. Bezskutecznie. Po ostatecznym rozwiązaniu Teatru słuch o niej zaginął. Dopiero kilka dni temu postać artystki przypomniała nam wiadomość o jej samobójczej śmierci.


Po przeczytaniu artykułu rozmaite fakty zaczęły układać mi się w całość. Sen Niki o molestowaniu seksualnym i fragment, w którym mowa o tym, że w ''Teatrze Zbrodni" omal nie doszło do gwałtu na małej dziewczynce. To, co mówiła Nika o porywaczu i  poczuciu winy oraz to, co o poczuciu winy pisała Sanders.
I nagle stało się dla mnie jasne, kto jest sprawcą tej zbrodni!
To ona! Słynna artystka z X!
A braciszek jej pomógł. Jest przecież za głupi, by sam coś takiego zaplanować.
To jej wina! Wymyśliła wszystko, wciągnęła go w swoje plany, a on zrobił, co kazała. Świruska! Zbok!
Czy ktoś przy zdrowych zmysłach założyłby ''Teatr Zbrodni''?!
Zaczynam rozumieć przesłanie książki, którą wypożyczyła nam pani psycholog. To była właśnie zwyrodniała forma pomocy. Pomoc będąca efektem wewnętrznych braków i siejąca wyłącznie spustoszenie.
A cała ta chora teoria na temat poczucia winy... Przypuszczam, że Sanders musiała zrobić coś, co wypełni jej przerośnięte poczucie winy i wykorzystała do tego porwane dziecko. Teatr już jej nie wystarczył.
Albo potrzebowała nieletnich aktorów do swoich nielegalnych spektakli.
Kto wie, co się teraz dzieje z tym biednym dzieckiem? Czy jeszcze żyje? A jeśli tak, czy kiedykolwiek będzie zdolne do normalnej egzystencji?
Pewne jest tylko to, że gdzieś je X wywiozła. Dlatego trzeba stąd wyjechać. Natychmiast!
Czekam na Nikę. Podobno, zaraz po tym, jak taksówka ruszyła z podjazdu, Nika otworzyła pokój i gdzieś sobie poszła.
Wracaj, słońce!
Wreszcie wiem, co musimy zrobić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz