motto:

"Tutaj wszystko pochodzi z wnętrza. Musi się zacząć głęboko w środku, a potem rozrastać się i rozrastać. Wtedy naprawdę zachodzą zmiany."

David Lynch "W Pogoni Za Wielką Rybą"

piątek, 20 maja 2016

Metafora

- Tak naprawdę Dominika Sanders nie była siostrą Damiana. Była jego „przyszywaną” kuzynką, siostrą cioteczną. To znaczy jej matka była siostrą macochy Damiana - wyjaśniała Nika prowadząc mnie w jakieś tajemnicze miejsce, w którym ponoć umówiła się z Damianem.
- Nie mogę uwierzyć! Pomyliłaś się! Choć raz się pomyliłaś!
- I tak i nie - odpowiedziała mi na to Nika. - Z punktu widzenia Damiana było tak, jak mówiłam przedtem. Uważał ją za siostrę, siostrę-bliźniaczkę. Nawet kogoś więcej. Była prawie nim samym. Jedyną bliską osobą, której się nie obawiał. Równie bezbronną jak on. I rzeczywiście przez jakiś czas mieszkała z nim w jednym domu. Jak siostra. Matka Dominiki wysłała ją do rodzinnego domu. Pozbyła się swojej córki być może po to, aby uchronić ją przed czymś strasznym.
- Przed czym konkretnie?
- Prawdopodobnie sama tego nie była pewna. Wiedziała jednak, że, bez wątpienia grozi jej coś złego.
Ostatnie słowa Niki sprawiły, że nagle mnie olśniło. W ułamku sekundy przez moją głowę przemknęły wszystkie wątki, które dotychczas pojawiły się w naszym śledztwie. Co więcej, wreszcie zaczęły wiązać się w całość, która niechybnie prowadziła do finału „powieści”. Prawda zdawała się być w zasięgu ręki, czy też raczej w zasięgu mojego umysłu, który w zawrotnym tempie zestawiał z sobą poszczególne elementy układanki: przeczytany kiedyś tekst o Dominice Sanders, powikłane motywy popełnionej przez Damiana „zbrodni”, zdjęcie krótko ostrzyżonej, małej dziewczynki, która wolała być dzielnym chłopcem i jej niezwykły list do samego Boga. To wszystko w jakiś sposób wiązało się ze sobą i wreszcie udało mi się te związki uchwycić. Nie było w moich intuicjach nic z psychologicznych dywagacji, nic z domysłów i hipotez konstruowanych pracowicie na podstawie niezliczonych, psychologicznych książek, które w swoim czasie stanowiły moją jedyną lekturę. Ten wgląd pochodziło z jakiegoś innego źródła. Choć niewątpliwie psychologiczna wiedza pomogła mi go zwerbalizować:
- Zaczekaj Nika! Posłuchaj! To mogło być tak, że matka Dominiki obawiała się o swoją córkę, gdyż uważała, że ma ona w sobie coś takiego, co przyciąga zło i cierpienie. I można ją uratować tylko w jeden sposób - wysyłając tam, gdzie jest najbliżej i najdalej zarazem. Być może nie myślała dokładnie w ten sposób. Ale w ten sposób działała. Chyba po prostu nie umiała pomyśleć o miejscu innym, niż jej rodzinny dom. Oczywiście miała racjonalne wyjaśnienia, że praca, mało czasu, mało pieniędzy, że taka konieczność... Ale naprawdę chodziło o to, że gdyby córka z nią została, musiałoby ją spotkać to, co i ją spotkało, gdy była małą dziewczynką. A może raczej, że ona sama musiałaby się tym spotkać. Wysłała więc córeczkę do siostry, by ją uchronić, by siebie uchronić przed tą prawdą, której nie chciała. To swoisty paradoks, ale w ramach ratowania wysłała ją tam, gdzie było najbardziej niebezpiecznie. Popchnęła ją wprost w ramiona sprawcy, bo przecież była tam i jej siostra, która, sama wiesz, co zrobiła swojemu pasierbowi i jej ojczym, który, z kolei, mógł być sprawcą wobec swoich przybranych córek. Tak sobie tylko kalkuluję, ale coś mi mówi, że to właśnie im się przytrafiło i one potem przekazały tę traumę swoim dzieciom. Każda na swój sposób. No a Damian znów zrobił to samo, też na swój sposób.
Nika spojrzała na mnie z uznaniem.
- Nieźle. Twoje psychologiczne hipotezy coraz bardziej zbliżają się do rzeczywistości.
- Myślisz, że Dominice Sanders również przytrafiło się coś takiego... No wiesz... to, co spotkało Damiana, jego macochę, ciotkę...
Nika tylko wzruszyła ramionami, potem pochyliła głowę i jakby posmutniała. Przez chwilę szliśmy obok siebie w milczeniu, jakby oddzieleni, każde zajęte swoim. W mojej głowie gorączkowo kiełkowały nowe koncepcje i domysły. Nika jakby zgasła, zapadła się w siebie. Zdawało się że całkiem straciła ochotę na rozmowę, że chce być sama, lecz moje podekscytowanie i potrzeba dzielenia się „odkryciami”, które na wyścigi pojawiały się w mojej głowie, była tak wielka, że słowa same wylewały się we mnie i bombardowały smutek, w którym zanurzyła się Nika.
- Być może Dominice nic konkretnego się nie stało. Po prostu została uratowana i stąd to wszystko. Pamiętasz jak napisała, że poczucie winy jest pierwotne wobec grzechu i te wszystkie zwariowane historie, dziwne wiersze, powieść, Teatr Zbrodni... To by się nawet zgadzało. Matka wysłała ją z domu, co Dominika odebrała, jak porzucenie. Co więcej, przyjęła niewerbalny przekaz od swojej matki. Uwierzyła, że jest w niej, to znaczy w Dominice, coś co sprowadzi na nią nieszczęście i jeszcze jakieś ukryte zło, czy jakby to nazwać, ten mrok, który widziała w niej matka. I czuła się potwornie zdezorientowana. Bo ta wiara nie była poparta była żadnymi faktami, żadnym jak to określała grzechem. Więc musiała to wewnętrzne poczucie jakoś zracjonalizować i szukała tego nieszczęścia, które, jak wierzyła, było jej pisane. Mogło tak być? Prawda? Wystarczyło ją uratować, żeby spieprzyć jej życie. Być może nie trzeba było nic więcej, żadne nadużycia nie były potrzebne.
Nika milczała i to ostudziło mój zapał. Wszystkie te hipotezy były bardzo prawdopodobne, ale jaki miały związek ze sprawą którą wraz z Niką prowadziliśmy?
- Wszystko jest OK. Tylko po co ja tyle energii marnuję na rozplątywanie emocjonalnych węzłów w życiu niejakiej Sanders, skoro moim zadaniem jest odnalezienie porwanego dziecka.
- Wreszcie robisz, co trzeba i co? - odezwała się wreszcie Nika. - Chcesz się z tego wycofać? Przecież to o nią chodzi. O Dominikę. Od samego początku. To ona mnie tutaj przysłała. Nisia musi do niej wrócić. To Dominika zleciła mi odnalezienie dziecka.
Muszę przyznać, że Nika kompletnie mnie zaskoczyła.
- Jak to?! Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałaś?! A mi się zdawało, że wezwali cię stąd... z miasteczka... bo nie mogli się doczekać na efekty mojej pracy.
Nika milczała.
- Więc to ona... Dominika Sanders... To ona jest... Ale przecież w tym artykule napisani, że ona... no wiesz dokonała aborcji...
- Owszem, dokonała, ale nie tak jak myślisz. Nie dosłownie... jakby ci tu... W tym artykule... to była tylko taka metafora.
- Jaka znów metafora?
- Chodzi o to, że... w tym przynajmniej przypadku, aborcja jest metaforą wyzbycia się dziecka z siebie.
- Na tym to właśnie polega. Dosłownie na tym. Na „wyzbyciu się“, jak to określiłaś, płodu z siebie.
- Nie rozumiesz – zirytowała się Nika. - Chodzi raczej o... wyzbycie się dziecięcości.
- „Zapomnij o dziecku“. Jak w iście z szuflady. Tym który Sanders napisała do niejakiego Andrzeja. Ale to wcale nie wyklucza aborcji.
- Ona dokonała tego w swoich myślach, ale nie w swoim ciele. Może nawet w myślach tego nie zrobiła. W każdym razie nie w świadomości. Zresztą... Później ci wszystko wyjaśnię. Teraz przechodzę przez smutek. Więc nie zatrzymuj mnie. Żeby dotrzeć do Nisi, musimy najpierw przejść przez jej smutek. Kiedy się z niego wynurzę, zdecydujemy, co dalej. A teraz nie przeszkadzaj, bo to jest dobra pora na smutek. Jestem trochę sama, trochę nie. Nie robię nic konkretnego, ale zmierzam w określonym celu. Będzie mi miło jeżeli mnie przytulisz.
I nagle przypomniały mi się słowa Niki: ''Aby dokończyć tę podróż trzeba nam... pozostać tutaj ze sobą.''.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz