motto:

"Tutaj wszystko pochodzi z wnętrza. Musi się zacząć głęboko w środku, a potem rozrastać się i rozrastać. Wtedy naprawdę zachodzą zmiany."

David Lynch "W Pogoni Za Wielką Rybą"

środa, 18 maja 2016

Ręcznik


"Jaskinia bestii” to według Niki rudera Damiana. Kto by pomyślał?
- Rozczarowałaś mnie, słońce. Jak to się ma do teorii prowadzenia śledztwa na wzór konstruowania kryminalnej fabuły z zaskakującym zakończeniem?
- Mówiłam już, że przyjmujesz wszystko zbyt dosłownie. Zakończenie będzie jakie musi być. Niezależnie od tego, czy ktoś uzna je za banał czy zaskoczenie. Poza tym wcale nie twierdzę, że Damian jest porywaczem. Wcale tego nie twierdzę.
- O co więc właściwie chodzi?
Nika zatrzymała się (maszerowaliśmy właśnie prosto w „paszczę bestii”), westchnęła i po raz nie wiem który rozwinęła przede mną „zaszyfrowany” list.
- Można to odczytać na jeszcze jeden sposób. Widzisz... kilka liter jest jakby pogrubionych.
- Czy ja wiem? To odręczne pismo, a autor z pewnością nie ćwiczył kaligrafii. Litery są różnej wielkości. Różnej grubości. Zobacz... tu omal nie zrobił dziury w papierze, a tu ledwo musnął długopisem powierzchnię kartki, jakby nieustannie walczyły w nim determinacja i zwątpienie. Litery nachylone to w lewo, to wprawo, czasem skierowane prosto do góry. Totalny chaos. Gdzieniegdzie poprawki, zamazania.
- Spójrz – Nika, jak zwykle, nie dawała za wygraną - wielkie „de”, małe „a”, wielkie „em”, wielkie „i”, małe „a” i wielkie „en”czyli... Damian.
- Może to tylko przypadek? Albo... myślenie, czy raczej... czytanie życzeniowe.
- Czytanie życzeniowe? Dlaczego twoim zdaniem miałabym życzenie, żeby odczytać list w ten sposób? Lubię Damiana? Zresztą... zaraz się przekonamy. Jesteśmy już na miejscu - powiedziała Nika i zapukała w rozlatujące się drzwi rozlatującej się chałupy.
Nikt jednak nam nie otworzył. Zdziwiło mnie to niepomiernie, gdyż, jak wiadomo Damian właściwie nie opuszcza swojej „jaskini”.
- Może coś mu się stało... Niemożliwe, żeby wyszedł.
- Czemu niemożliwe? - wzruszyła ramionami Nika.
- A może... po prostu nie chce nas wpuścić.
- Ja jednak sądzę, że nie ma go w domu - powiedziała moja partnerka i podeszła do uchylonego piwnicznego okienka.
Z wnętrza wydobywał się dobrze mi znany fetor pleśni, zatęchłej wilgoci i rozkładających się odpadków. Odór ten mieszał się z tak obcym piwnicznej atmosferze zapachem zewnętrznego świata, wpadającym do piwnicy przez okno. Piwnica nasiąkała złocisto-zielonym zapachem powietrza nasyconego aromatem rozgrzanego przez słońce chlorofilu. Zapachem, w którym wszystko może się zdarzyć. Zaś świat pochłaniał piwniczny smród, rozpraszał go, asymilował, rozgrzana zieleń liści przyjmowała go w siebie i oddawała w postaci świeżości, którą znów można było oddychać.
Nika zajrzała wgłąb i zaczęła się przeciskać przez wąską szczelinę okna.
- Co ty wyrabiasz! Przecież... to włamanie!
Wspólniczka spojrzała na mnie pobłażliwie.
- Jeżeli gospodarz zaprasza cię do swojego domu przez piwnicę i ty, choć to nieco osobliwe, korzystasz z tego zaproszenia, to czy można nazwać to włamaniem? - spytała takim tonem jakby tłumaczyła coś małemu dziecku:
- Nie... ale...
- No właśnie! - oznajmiła tryumfalnie i znów zaczęła wpychać głowę w wąską szczelinę.
- Nie widzę związku. Gospodarza nie ma w domu, a ty korzystając z jego nieobecności próbujesz się wcisnąć się tam, gdzie cię nie prosili. Zobaczysz, to się źle skończy!
Nika westchnęła ciężko. Wyjęła ze szczeliny głowę, którą przed chwilą z trudem tam wepchnęła i dotknęła mojej dłoni. Na jej twarzy malował się wyraz bezgranicznej cierpliwości.
- Czy nie zdziwiło cię, że Damiana nie ma w domu?
- Owszem zdziwiło i to nawet bardzo. Ale jest coś, co zdziwiło mnie jeszcze bardziej, a mianowicie to, że włamujesz się przez piwnicę do czyjegoś domu.
Nika pominęła ostatnią uwagę milczeniem i nie zrażona pytała dalej:
- A czy nie zdziwiło cię to, że okno do piwnicy jest otwarte?
To rzeczywiście dziwne! Odkąd pamiętam zawsze było zamknięte. Nawet za czasów mojego dzieciństwa. Pierwszy raz widzę, by tę piwnicę ktoś wietrzył. Prawdę powiedziawszy, pierwszy raz widzę, że Damian w ogóle wietrzy jakiekolwiek pomieszczenie swojego domu.
Nika przesłoniła oczy i spojrzała w niebo. Jest godzina dwunasta, samo południe, tak umówiłam się z Damianem. Dziś, w samo południe, w jego domu. Powiedział, że mnie wpuści i, jak widzisz, dotrzymał słowa. Wpuścił mnie, tyle, że nieco inną drogą. Wpuścił mnie do siebie przez piwnicę. Specjalnie zostawił otwarte okienko. No właź za mną.
- Zwariowałaś?! Nadal uważam, że to sprzeczne z prawem. Poza tym, nie zmieszczę się. Ty jesteś o wiele drobniejsza.
- Co z tego. Nawet najgrubsze dzieci jakoś się w końcu rodzą.
- Doprawdy, osobliwe skojarzenie.
Ale Nika nic już nie mówiła. Przeciskała się z trudem, powoli. Jej skóra zrobiła się purpurowa z wysiłku, a w kilku miejscach widać było otarcia. Rzeczywiście wyglądało to tak, jakby się rodziła. Tyle tylko, że w odwrotnym kierunku. Ze świata zewnętrznego do wewnątrz. Wreszcie znikła w środku. Po chwili w szparze błysnęły jej oczy.
- Tu jest kamień. Ogromny. Strasznie zawadza. Wprost nie można się ruszyć. Ooo... a tu coś... jakiś karteluszek... tekturka? - jej drobna dłoń wysunęła się na zewnątrz. Podała mi fotografię tak grubo pokrytą kurzem, że widać było tylko niewyraźne zarysy czyjejś głowy. Po chwili jej dłoń znów wysunęła się na zewnątrz, tym razem trzymając śnieżnobiałą chusteczkę. Spod warstwy pyłu wyłoniła się twarz dziecka ułożona w staranny uśmiech. Twarz tego dziecka wydała mi się znajoma.
Nika na dobre znikła w czeluściach piwnicy, a za jakiś czas - nie wiem jak długo to trwało, pół minuty, czy może pół godziny - dało się słyszeć charakterystyczne skrzypnięcie zardzewiałych zawiasów.
Drzwi wejściowe uchyliły się powoli, lecz zamiast zgrabnej główki Niki, wychyliła się zza nich ponura twarz Damiana.
- To znaczy... cały czas byłeś w domu?
Moje pytanie wyraźnie zmieszało Damiana.
- Ja... nie było mnie... to znaczy byłem... nie było mnie, ale jakby byłem... Eee... To znaczy byłem, ale jakby mnie nie było.... Eee... wyszedłem na chwilę i wróciłem tylnymi drzwiami... bo... bo...
Z Damianem najwyraźniej działo się coś dziwnego. Plątał się, jakby ktoś przyłapał go na gorącym uczynku. Dreptał nerwowo w miejscu i gwałtownie obgryzał skórki przy paznokciach, które i tak były w strzępach i na dodatek całkiem pokrwawione. W końcu zamilkł, odwrócił się nieoczekiwanie i bez słowa powędrował do ciemnej izby. A ja za nim.
W środku była już Nika. Siedziała na starym taborecie i spoglądała na Damiana, tak jak to tylko ona potrafi. Uważnie i ciepło zarazem. Damian usiadł naprzeciw niej i cicho, jakby z mozołem, jąkając się i przerywając zaczął coś wyjaśniać.
- Zrozum! Musiałem! Nie miałem innego wyjścia! Ty nawet nie wiesz, co ona mu robiła. Po kąpieli wycierała go ręcznikiem. Ale najbardziej wycierała go tam... - Damian zrobił się całkiem biały. Jego oczy jeszcze zapadły się jeszcze głębiej w ponurą twarz. Wyglądało to tak, jakby jego spojrzenie cofnęło się, wpadło w otchłań. Przez chwilę patrzył tak, jakby patrzył nigdzie. Jakby oślepł. Potem spuścił spojrzenie na swoje krocze - tam... - powtórzył stłumionym szeptem. Mówił powoli, z wysiłkiem, jakby wymiotował - wycierała go bardzo długo, dopóki TO... no wiesz... dopóki TO nie urosło... Ona robiła to specjalnie - Damian zbladł jeszcze bardziej. - I nie wiem, co jeszcze mu robiła. Wiem, że potem zdejmowała ten ręcznik i patrzyła.
Byłem kiedyś u nich. Dzieciak właśnie się kąpał. Wtem zawołał, że chce wyjść. Ona poszła do łazienki. Nie domknęła drzwi. Widziałem tylko jak bierze ręcznik. Natychmiast zamknąłem oczy. Byłem przerażony. Bałem się patrzeć, co będzie dalej.
Najpierw chciałem ją zabić, próbowałem nawet, ale... skończyło się na tym... - wyciągnął rękę, na której widać było kilka świeżych blizn. - A potem pomyślałem, że będzie lepiej, jeśli ukryję dziecko. W bezpiecznym miejscu. Żeby już nigdy więcej nie spotkało go nic złego. Postanowiłem je uratować. Sama widzisz, że to nie było porwanie. Musiałem to zrobić. Dla jego dobra. Uwierz mi! Ma u mnie jak u pana Boga za piecem - w tym miejscu Damian jakby się uspokoił, a nawet nieco ożywił. - Karmię go, czytam książeczki, kupuję... co tylko zechce. Jeszcze nigdy nie miał tylu zabawek. I nie masz pojęcia, jak świetnie się razem bawimy. I tylko... żadnego mycia, żadnych ręczników. Nie chcę, żeby dzieciak musiał do tego wracać, znów przeżywać. Wystarczy mu cierpień.
- Nie obawiasz się, że może czuć się w kryjówce nieco samotny.
Damian popatrzył na Nikę z bezbrzeżnym zdumieniem.
- Jak to? Przecież ma mnie! Mówiłem ci, że świetnie się bawimy! - ostatnie słowa powiedział wyraźnie poirytowanym tonem.
- Damian, skąd masz pewność, że temu dziecku coś się stało? Może ta kobieta wytarła je po prostu.
- Nie, to nie było takie zwykłe wycieranie...
- Skąd wiesz? Przecież zamknąłeś oczy.
Damian milczał przez chwilę. W końcu wrzasnął, aż serce mi podskoczyło. Kto by pomyślał, że umie krzyczeć?
- Nie wierzysz mi! Jesteś taka sama jak wszyscy! Przeciwko mnie! Wiem! Po prostu wiem! Ja wiem jak to jest!
Nika przyglądała mu się w milczeniu. Potem powiedziała cicho:
- To dziecko, które porwa... którym się zaopiekowałeś nie jest chłopcem. To dziewczynka. Nie mogło się jej przytrafić nic takiego. Owszem mogła przeżyć coś złego, coś strasznego, może nawet coś podobnego. Ale na pewno nie to, o czym opowiadałeś.
A więc to on, to Damian porwał dziecko. Zgodnie z nadziejami, oczekiwaniami i „wytycznymi” mieszkańców X. Jakby zrealizował jakąś samospełniającą się przepowiednię. Co za ironia losu. Tyle tylko, że nie zrobił mu nic złego. W każdym razie nie to, co w pewnym momencie przyszło mi do głowy. Inaczej wiedziałby, że dzieciak jest dziewczynką. Więcej, uprowadził to dziecko, żeby je uratować, pomóc, ochronić... Ochronić przed złem, którego nie było.
Więc może jednak jest zbrodniarzem, ponieważ oddał jej swój lęk i teraz ona musi go dźwigać.
Żeby choć przy okazji sam się go pozbył. Nic z tego. Damian oddał swój lęk, lecz lęk nie oddał Damiana. Może na moment? Na tę jedną chwilę, kiedy to Damian wyobraził sobie, że ratuje. Być może na tych kilka sekund lęk się oddalił. Ale przecież zaraz wrócił. I teraz oboje muszą go dźwigać.
Żeby choć pozwoliło to podzielić lęk na pół. Wówczas przynajmniej Damianowi byłoby lżej. Ale stało się na odwrót. Lęk się podwoił. Teraz każde z nich dźwiga cały, a może nawet więcej niż cały, bo musi jeszcze się zajmować lękiem tego drugiego. Dlatego teraz Damian musi cały czas ratować dziecko. Bez ustanku. Tylko to może przynieść mu ulgę. Choć na chwilę. Nika miała rację. Tak jak i Damianowi, nie chodziło nam o dziecko. Raczej o ratowanie. Ulgę. Niełatwo zrezygnować z ulgi. Nawet jeśli miałaby trwać kilka sekund. Niełatwo odstąpić od ratowania.
Było dla mnie całkiem jasne, że Damian będzie się bronił. Moje spojrzenie zatrzymało się na jego twarzy. Skurczonej jak pięść. W tym momencie jej ucisk zdawał się zelżeć. Damian patrzył na Nikę osłupiały:
- To niemożliwe. Ten dzieciak chodzi w spodniach, ma krótkie włosy, gra w nogę...
- Niektóre dziewczynki noszą spodnie i krótkie włosy, a nawet grają w piłkę...
- Ale on wygląda jak chłopiec i ma na imię Nik.
- Bo to jest taka dziewczynka, której wydaje się, że jest chłopcem. A może raczej... wydaje się jej, że to lepiej, fajniej być chłopcem. Naprawdę nazywa się Dominika. Nik to zdrobnienie. Skrót od imienia. Do-mi-NIK-a. Rozumiesz. Mówi w ten sposób o sobie, więc inni też tak na nią wołają. I jeszcze coś. To nie ona boi się ręczników. A w każdym razie nie bała się ich do tej pory. Uratowałeś niewłaściwe dziecko, Damianie.
Twarz Damiana zacisnęła się jeszcze mocniej, tak mocno, że krew zdawała się do niej w ogóle nie dopływać. Wyglądała jak martwa. Zimna, sztywna i nieruchoma. Odrętwiała. Jak dziecko, które Nika zobaczyła kiedyś w swojej głowie.
- Moja głowa - jęknął Damian. - Boli... Zaraz chyba pęknie. Dosyć już. I tak nie słyszę... Tak mnie łupie...
Nika przez chwilę wpatrywała się w milczeniu w białą twarz Damiana.
- Nie jej to zrobiono, lecz TOBIE.
Damian drżał, jego potężne muskuły drgały, a może raczej chwiały się. Zdawało się, że każdy jego mięsień, każde ścięgno znajduje się w jakimś dziwnym nieskoordynowanym ruchu. Jakby zaraz miał się rozpaść.
- To niemożliwe! Tego nie było! Nic takiego nie pamiętam! - Damian chodził nerwowo po pokoju, jakby nie mógł się zdecydować, jaki kierunek wybrać. Jakby chciał się gdzieś schować i nie mógł znaleźć kryjówki. Jakby nie miał dokąd uciec. Szedł przed siebie, po czym nieoczekiwanie zawracał, rozglądał się dookoła niewidzącym wzrokiem. W końcu wybiegł z domu.
Minęła chyba godzina, a może nawet dwie, nim udało się go odnaleźć. Nie uciekł daleko. Siedział w rozlatującej się szopie na tyłach obskurnego podwórka. Nika podeszła do zwalistej skulonej w kącie postaci, objęła go i delikatnie wyjęła z dłoni żyletkę, która właśnie miała zostawić kolejny krwisty ślad na przegubie Damiana. Mężczyzna drgnął jakby to dotknięcie go zabolało.
- To była moja wina - powiedział cicho. - Byłem inny niż wszystkie dzieci. Było we mnie coś takiego... Jakieś zło... Bezwstyd... Coś takiego, co sprawiało, że trzeba było tak ze mną robić. To ja działałem tak na ludzi.. Rozumiesz? Sprowokowałem ją. Zresztą ona nie robiła nic złego. Po prostu była troskliwą opiekunką. Wycierała mnie. To było tylko zwykłe wycieranie.
- To nie było zwykłe wycieranie. To ona chciała tak myśleć i chciała, żebyś i ty w to uwierzył.
- Nieprawda! Ona mnie tylko wycierała. To ja miałem bezwstydne myśli. Przecież to nie jej wina, że miałem takie myśli, że byłem takim bezwstydnikiem. Nie raz mi mówiła: ''Ty świntuchu. Co ty wyrabiasz. Pierwszy raz widzę takie bezwstydne dziecko. Co ci chodzi po głowie, gdy cię wycieram. Obrzydliwiec! ''
- To musiało być przerażające? Sam widzisz, że to była jej wina.
- NIE!!!
- Nie mówię o twojej macosze. Mówię o niej... - Nika wyciągnęła zdjęcie zaginionego dziecka. Po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że twarz na nim jest niezwykle podobna do twarzy małego chłopca ze starej fotografii, którą moja wspólniczka znalazła w piwnicy. Nika podała Damianowi zdjęcie.
- Mówię o małej Dominice, lub, jak wolisz, o małym Niku. Skoro Nikowi, jak twierdzisz, przytrafiło się to samo, to też musiała być jego wina.
Damian rzucił się w stronę Niki, jakby chciał ją uderzyć. Muskuły stwardniały pod jego skórą, a wszystkie blizny poczerwieniały
- Przecież to tylko dziecko! Nik nie mógł nic zrobić. Nie miał przed nią żadnej ucieczki, bo przecież, prócz niej, nie miał nikogo. Nikt, oprócz niej, nie tulił go, nie mówił czułych słów.
- Drogo musiał za to zapłacić.
Damian rozpłakał się. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek płakał. Nawet jako dziecko.
- To wina tamtej kobiety. Robiła to specjalnie. On nawet nie wiedział, o co w tym wszystkim chodzi. Myślał, że tak już jest, że tak musi być, że tak właśnie robią wszystkie mamusie, które bardzo kochają swoich synków. Bo ona mówiła, że tak robią tylko najlepsze mamusie. Te które najmocniej kochają. Ale dla niego to było straszne. To przecież tylko dzieciak. Niewinne dziecko. Dlatego musiałem go uratować. Zabrać od tamtej kobiety.
- Masz rację. To tylko dziecko. Jest absolutnie niewinne, jak każde dziecko. To ona jest za wszystko odpowiedzialna. Nie mogłaby tego robić, gdyby nie przerzuciła swojego wstydu i poczucia winny na swoją ofiarę. Dlatego on czuje się winny. Ale to nie jego wina. To cudza wina, którą ktoś mu wepchnął, jak przedmiot, którego jak najprędzej chciał się pozbyć. Jak ogromny, ciężki kamień, z którym bardzo niewygodnie iść przez życie. I odtąd mały skrzywdzony Nik musi dźwigać cudzy, wielki i strasznie ciężki kamień. Zabierz mu go i oddaj właścicielce. Masz rację, musisz uratować dziecko. Zabrać jak najdalej od tamtej kobiety. Ale najpierw dobrze mu się przyjrzyj.
Damian wpatrywał się w zdjęcie przez łzy. Patrzył na nie bardzo długo i w pewnym momencie z samego wnętrza jego potężnego ciała wydobył się jęk, który przerodził się w ryk niemal zwierzęcy.
Zdjęcie, na które patrzył nie było zdjęciem zaginionej Dominiki. To było zdjęcie, które Nika znalazła w piwnicy. Jego własne zdjęcie.
Damian płakał. Płakał tak, jakby siłą wydzierał z siebie ten płacz tak mocno spleciony z jego jelitami, wrośnięty w płuca, wątrobę, serce... Płakał tak jakby wyrywał z siebie wnętrzności.
A potem zaczął wymiotować. Z wysiłkiem, powoli, tak jakby rodził, nie wymiotował.
Kiedy skończył Nika otarła mu łzy białą chusteczką, umyła twarz jak małemu dziecku. A potem wzięła go za rękę i zaprowadziła przed wiszący na ścianie obraz Dominiki Sanders przedstawiający małą czerwoną skuloną kropkę.
- Spójrz! - powiedziała. - Czerwień! Czerwień to gniew. To wściekłość. Ale też siła, pewność siebie i energia. Czerwień to szaleństwo, odwaga i radość. Zmysłowa radość z wszystkiego, co nas otacza. Czerwień to walka. To pulsująca w tętnicach moc. Ciepło, przy którym zawsze możesz się ogrzać.
Spójrz, jak bardzo stłumiona jest czerwień na tym obrazie. Gęsta i lepka. Tak lepka, że skleja powieki, że każdy ruch wymaga ogromnego wysiłku. Czerwień przerażona i drżąca, skulona w kącie. Czerwień, która wypiera się czerwieni.
Już wiesz, co tracisz pozbawiając się gniewu?
Z głębi potężnego ciała Damiana znów wydobył się dźwięk przypominający jęk. Dźwięk ten zaczął drgać zamieniając się w niemal zwierzęce warczenie i gęstnieć. Zdawało się, że za chwilę rozsadzi zniszczone mury domu. Damian zbiegł do piwnicy i wrócił po chwili niosąc jakąś starą, zakurzoną skrzynkę pełną równie starych, nie strawionych zabawek: jakaś piłka, samochodzik, szczątki konika na biegunach... i małe misiaczki przypominające żelki w kształcie kształcie zwierzątek, które można kupić w sklepie ze słodyczami, tyle tylko, że całkiem odbarwione. Widać, że przez lata leżały w wilgotnym, pełnym pleśni miejscu.
Damian wyciągał je ze skrzyni i rozrzucał po podłodze, aż wreszcie znalazł coś czego najwyraźniej szukał. Coś, co było zakryte. Przed nim. Przede mną. Przed Niką? Jak choroba ze snu mojej wspólniczki. Przedmiot owinięty kawałkiem materiału - może skrawkiem starego ręcznika.
Damian zerwał zasłonę i ujrzeliśmy zdjęcie kobiety w ozdobnych ramach. Wypłowiałe i niewyraźne. Jej rysy zdawały się ginąć w otoczeniu bogato rzeźbionych ornamentów. A jednak wyraz tej twarzy sprawił, że mój żołądek skurczył się, a oddech zamilkł na jedną, krótką, króciutką chwilę. Właściwie byłaby to całkiem ładna i miła twarz, gdyby nie pewna sztywność rysów, mechaniczność uśmiechu, który zdawał się być tylko powierzchnią, wyglądem uśmiechu, a nie uśmiechem samym w sobie. Zupełnie jakby kobieta na zdjęciu nauczyła się wykonywać taki właśnie grymas (bo przecież tak robią wszyscy), nie znając jego znaczenia. Do tego starannie ułożona fryzura składająca się z drobnych loczków, które miały zapewne swobodnie spływać wokół policzków, były jednak zbyt mocno skręcone, co sprawiało, że wyglądały jak martwe. I pokolorowane surowe spojrzenie.
Damian spojrzał na obraz, na skuloną drobinkę czerwieni, która zdawała się świecić w ciemnym tle intensywniej niż zwykle. Nabrał powietrza w płuca. Jego skóra zaróżowiła się, a potem poczerwieniała intensywnie, jakby dopiero teraz dotarła do jej powierzchni krew, która dotychczas, zupełnie jak na obrazie, zbita była w maleńką, skuloną drobinkę czerwieni, ukrytą w najciemniejszej części Damiana.
Tak więc Damian poczerwieniał. Uniósł portret wysoko do góry i roztrzaskał go o podłogę z siłą, o którą trudno było podejrzewać nawet jego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz