motto:

"Tutaj wszystko pochodzi z wnętrza. Musi się zacząć głęboko w środku, a potem rozrastać się i rozrastać. Wtedy naprawdę zachodzą zmiany."

David Lynch "W Pogoni Za Wielką Rybą"

czwartek, 26 maja 2016

Anioły

To najwspanialsze przebudzenie od wielu dni. Odeszło gdzieś całe zmęczenie, a wraz z nim wątpliwości i poczucie przygnębienia. Raźno ruszamy w drogę i, to chyba cud, wkrótce odnajdujemy grotę, w której ukryła się Nisia - chyba tylko dzięki temu, że Cerber do nas dołączył.
Drobne, chłopięce ciało zaginionej jest blade i zziębnięte. Nika tuli dziewczynkę tak długo, aż skóra dziecka rozświetla się, na podobieństwo nieba o wschodzie słońca. Potem Damian bierze ją na ręce i zbieramy się do powrotu. Nika wskazuje drogę, a ja... cóż... zapamiętuję. Zapisuję w myślach, jak przystało na kronikarza.
A na końcu tej drogi...
Dominika Sanders.
Bierze Nisię z rąk Damiana
i przytula do siebie.
I ciepło tego uścisku powinno
przeniknąć moje ciało.
Jak gdyby ktoś rozpalił ogień.
Ogień, przy którym można się ogrzać.
Ogień kominka,
przed którym w zimowe wieczory
gromadzi się rodzina.
Ogień ogniska,
nad którym świecą gwiazdy.
A jednak...
wciąż chłodno.
Jak zawsze,
odkąd sięga moja pamięć.
Zamiast ognia,
maleńka intensywnie czerwona iskra.
Skulona czerwień.
Krew zbita w grudkę.
Wokół siny z zimna błękit
wygasłego popiołu,
zamknięty grubą, czarną pętlą,
która nic nie przepuszcza
na zewnątrz
białe nieznajome.
Widzę ten zziębnięty
przerażony płomyk.
A przecież czerwień stworzono
dla ciepła,
dla namiętności,
dla rozkoszy.
Czerwień to miłość.
Moc pulsująca w żyłach.
To pewność siebie.
Odwaga.
Siła i wola
walki.
I gniew!
Jakże to męczące
pilnować czerwieni.
Niech więc zakwitnie
z zapomnianego miejsca.
w którym udeptywano ją przez lata.
Niech gniew spali się
jak chrust w piecu,
drewno w kominku
w moim ciele
wreszcie
rozlewa się ciepło
ogień,
co nie pozostawia zgliszcz,
określony delikatnym konturem silnych ramion,
granicą
łagodnie i bezpiecznie łączącą
ze światem,
światłem...
Granicą przez którą blask przenika
delikatną poświatą.
Ognisko
w ciemnym lesie,
przy którym może ogrzać się dziecko.
Biorę je na ręce i podchodzę
Za blisko?
Kobieta z dzieckiem na ręku
Ciepło ogniska...
Coś nie pasuje mi w tym obrazku.
Sadzam dziecko na mchu
i oddalam się w mrok.
PATRZĘ:
Mała dziewczynka sama w wielkim lesie.
Gdzieś z samej głębi
łkanie
aż do bólu
w zaciśniętym jak pięść gardle.
Uderza z taką mocą,
aż przez wyrwę w krtani
przeciska się szloch,
łzy uciekają
wymykają się
spod zatrzaśniętych
powiek.
Twarz tężeje
z wysiłku,
lecz już brak jej sił
by zatrzymać
płacz
cudowny
pełną piersią.
Lecz jakże to?
Jak to wygląda?!
Te wszystkie grymasy,
kaprysy,
śmieszne,
zasmarkane dźwięki,
gile z nosa,
czerwone oczy…
A przecież nic się nie stało.
Takiej dzielnej dziewczynce
z płaczem nie do twarzy.
POPATRZ tylko!
Więc znów ból w gardle,
powieki zaciskają się jak pięści.
I nagle wiem!
Wreszcie wiem!
że to PATRZENIE
tak czule
ogarnia
te wszystkie głupstwa,
chlipania,
błyszczący nos,
spuchnięte powieki…
aż do samego źródła łez.
Wreszcie można się cieszyć
odzyskaną czerwienią,
płaczem, co otwiera oddech
na świeżość błękitu,
SPOJRZENIEM
pełnym bezgranicznej cierpliwości,
które nigdy mnie nie opuści
nawet wówczas, gdy mi się zdarzy
na chwilę o nim zapomnieć.
Otwieram oczy
i widzę nad sobą
dwa anioły. Jeden ma czerwoną, zbyt pociągłą twarz, jak na obrazach Modiglianiego, a drugi wielkie, wylewające się z dekoltu piersi, rozłożyste biodra i usta chętne do smaków i pocałunków.
Ja zaś jestem drzewem. Jakby ktoś wyprowadził mój krwiobieg na zewnątrz. Przejrzyste tętnice wyrastają z moich z przegubów i nadgarstków, niczym gałęzie błękitnej spragnionej świata rośliny.
- Obudziła się! - cycaty anioł ociera łzę wzruszenia.
Zaś anioł od Modiglianiego pochyla nade mną swą czerwoną, zniszczoną twarz:
- Coś ty zrobiła, dziecinko?! Ratuj się! Ratuj póki czas!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz