motto:

"Tutaj wszystko pochodzi z wnętrza. Musi się zacząć głęboko w środku, a potem rozrastać się i rozrastać. Wtedy naprawdę zachodzą zmiany."

David Lynch "W Pogoni Za Wielką Rybą"

czwartek, 17 marca 2016

Demonstracja

Właściwie od dawna można się było tego spodziewać. Dziś doszło do protestu przed oknami mojego biura. Ciekawe, czy tajemnicze znaleziska z szuflady mają z tym jakiś związek? Być może to ostrzeżenie: Jeśli nic się nie zmieni, jeśli bardziej się nie postarasz, to tak oberwiesz, że wylądujesz w szpitalu, z wenflonem w żyle.
"Żądamy sprawiedliwości!"
"Chcemy czuć się bezpiecznie!"
"Gdzie nasze ukochane dziecko?!"
Oto niektóre z haseł, które widniały na chałupniczo wyprodukowanych transparentach.
Tradycyjnie „włączyło” mi się poczucie winy: A może oni mają rację, że markujemy tylko działania, tak naprawdę nie mając nic do zaoferowania?
I jednocześnie złość. Wielka złość. Gdyby nie było ich tak wielu, to chyba... No ale... nawet Cerber nie poradziłby sobie z tym tłumem. Dobrze jednak, że jest. W razie gdyby ktoś wtargnął...
Swoją drogą to dziwne. Wcześniej nikt nie zwracał uwagi na tego dzieciaka. Jakby w ogóle go nie było. A teraz wszyscy o nim mówią. Więcej! Urządzają manifestacje w jego obronie! Jakby zaczął istnieć, dopiero wtedy, gdy zniknął.
W pewnym momencie ktoś rzucił kamieniem i zbił okno w mojej biuro-sypialni, wrzeszcząc, że jesteśmy w zmowie z porywaczem. Nika bez zbędnych komentarzy podeszła do telefonu i wezwała policję. To ostudziło nieco zapały uniesionej „słusznym” gniewem ludności. Wówczas moja wspólniczka wychyliła głowę przez dziurę w szybie (że też nie bała się kolejnego kamienia?) i oznajmiła spokojnie i stanowczo:
- Doskonale rozumiem, że możecie nie akceptować sposobu, w jaki prowadzimy śledztwo. Nikogo to jednak nie upoważnia do wkraczania na nasz prywatny teren, a tym bardziej niszczenia naszej własności, właściwie, nawet nie naszej, pensjonat należy przecież do pani Marii. Nigdy się na to nie zgodzę i oczekuję, że jeszcze dziś szyba będzie wstawiona.
Żadnych usprawiedliwień, żadnego tłumaczenia, że nie mają racji podejrzewając nas o konszachty z porywaczem, choć mi osobiście wydało się niezbędne wyjaśnić tę sprawę tak, by nie pozostawić żadnych wątpliwości.
Towarzystwo rozeszło się, szemrając, a mniej więcej po godzinie (to naprawdę niesamowite!!!) pojawił się szklarz.
Zdawało mi się, że śnię. Skąd ta delikatna, eteryczna istota, to bujające w obłokach dziewczę, ma taką moc, by zmusić anonimowego niszczyciela do dobrowolnego naprawienia szkody? Wszystkie moje uprzedzenia wobec Niki stopniały jak wosk pod presją tego zdumiewającego faktu, choć, według moich kryteriów, dotychczasowe działania kwalifikowały ją raczej do głębokiej psychoterapii, niż prowadzenia śledztwa.
Można oczywiście uważać, że Nika zachowuje się jak obłąkana, można nie wierzyć jej metody pracy, ale nie sposób nie uwierzyć w nowiusieńką szybę. I prawdę mówiąc, wcale mi się to nie podoba, że ja ze swoim analitycznym umysłem, wybitną inteligencją i wiedzą psychologiczną potrafię jedynie wpaść na pomysł, że być może jednak trochę zasługujemy na to, by wybić nam szybę, bo za słabo się staramy.
Wkurzyło mnie to i, rykoszetem, oberwało się Nice.
- I co teraz? - ton mego głosu zawierał tyle złośliwej ironii ile tylko można upchnąć w trzech krótkich słowach. - Co proponujesz w tej sytuacji? Ja się nie wtrącam. W końcu to ty tworzysz tę swoją nielogiczną całość. Nieprawdaż?
- W tej sytuacji, to samo, co w tamtej. Nie widzę powodu, by zmieniać taktykę.
- Rozumiem więc, że na jutro planujemy herbatkę u pani Katelskiej, a potem pogawędkę przy kawie u pana Kucharczyka i jego żony. To może być całkiem interesujące. Tym bardziej, że wszyscy są mniej więcej w naszym wieku. Z pewnością będzie więcej wspólnych tematów, niż w przypadku naszych „zbrodniczych” staruszek.
- Nie ma potrzeby ich odwiedzać - powiedziała Nika, ignorując moje złośliwości. Zobacz, co znalazłam na strychu!
- Na strychu? A co ty właściwie robiłaś na strychu?
- Bawiłam się w chowanego z Martynką i Jankiem?
- Z kim?
- Z dziećmi sąsiadów?
- No to fajnie zajmujesz się śledztwem.
- Ważne, że skutecznie.
Nika podała mi pożółkłą gazetę. Był to lokalny dziennik sprzed lat. Na pierwszej stronie wypunktowano tłustym drukiem: ''Serdeczne gratulacje dla naszych kochanych dzieciaków, które zajęły pierwsze miejsce w okręgowym konkursie chórów szkolnych.'' Pod spodem widniała duża fotografia zwycięskiej drużyny. Wśród uśmiechniętych i upozowanych dzieci była i Basia Katelska i Jasio Kucharczyk i Danusia Piekarska, czyli jego obecna żona. Był nawet malutki Krystian.
- Sprawdzałam. Żadne z nich nie jest podobne do zaginionego dziecka. Ale spójrz na to! - Nika wskazała palcem na jedną z postaci, która nie wiadomo czemu stała tyłem. Widać było tylko plecy i jasne loki.
- A to kto? Co to za dziewczynka?
- Jaka znowu dziewczynka? Przecież to Damian - powiedziała spokojnie Nika.
Rzeczywiście, dopiero teraz wrócił do mnie obraz Damiana z dawnych lat. Obraz, który całkiem zatarł się w mojej pamięci. Być może dlatego, że tak bardzo nie pasował do dzisiejszego wizerunku „bestii”. Bo czy można uwierzyć, że to małomiasteczkowe monstrum o potężnym cielsku pokrytym tatuażami i bliznami nosiło kiedyś złote loki, których zazdrościły mu dziewczynki, a różowa karnacja jego delikatnej skóry zachwycała wszystkie sąsiadki w okolicy. Ich zachwyt był tym większy, że w dzieciństwie Damian był bardzo grzecznym i posłusznym dzieckiem, co z kolei nie bardzo podobało się rówieśnikom. Pamiętam jego niezdarne, ociężałe ruchy, tak bardzo odmienne od kanciastej gibkości chłopaków kopiących całymi dniami piłkę. Być może właśnie z powodu tej niezgrabności stawał się często obiektem kpin i żartów. Wstyd się przyznać, ale i mi zdarzało się uczestniczyć w tym procederze, choć bez specjalnego zaangażowania. Ot tak po prostu, tylko tyle, żeby za bardzo nie różnić się od rówieśników. A może również z obawy, by ich kpiny nie skierowały się przeciw mojej osobie.
Damian zwykle nie reagował, lecz od czasu do czasu zdarzało mu się zachować bardzo agresywnie, nieadekwatnie do przyczyny. Dzieciaki jednak i na to znalazły sposób. Nie wiem kto pierwszy wpadł na pomysł, że Damian boi się ręcznika. Wystarczyło zbliżyć się do niego z ręcznikiem w rękach, a on sztywniał, jego spojrzenie zapadało się, jakby całym swoim jestestwem gdzieś odlatywał, emigrował ze swego ciała gdzieś bardzo, bardzo daleko, w miejsce, do którego nie docierały żadne sygnały z tu i teraz. Kiedy był w takim stanie można z nim było zrobić wszystko. Dosłownie wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz