motto:

"Tutaj wszystko pochodzi z wnętrza. Musi się zacząć głęboko w środku, a potem rozrastać się i rozrastać. Wtedy naprawdę zachodzą zmiany."

David Lynch "W Pogoni Za Wielką Rybą"

sobota, 5 marca 2016

JEST!

Przyjechała z samego rana i pierwsze kroki skierowała do mojej biuro-sypialni.
Siedzę sobie przy porannej kawie i przeglądam notatki próbując skonstruować choćby szkic psychologicznego portretu sprawcy, lecz różne niewesołe myśli, które tłuką się po mojej głowie, skutecznie mi to uniemożliwiają.
I nagle pukanie do drzwi, choć zdawało mi się, że już nikt w miasteczku nie chce ze mną gadać. A za drzwiami obiekt moich wkurwień we własnej osobie.
Na jedną króciutką chwilę odebrało mi mowę. Muszę przyznać, że trudno mi było połączyć tę delikatną istotę, która stała przede mną uśmiechając się ciepło z wyobrażeniem, które powstało w mojej głowie. Jej kruchość, miękkość, jakaś dziwna zwiewność i dziecięcy urok zupełnie nie pasowały do stworzonego przeze mnie wizerunku. Doprawdy, brakowało tylko cienkich warkoczyków. Z pewnością nie wyglądała na oszustkę, a na wariatkę miała zbyt przytomny wyraz twarzy.
- Nika – przedstawiła się wyciągając do mnie drobną dłoń z poobgryzanymi skórkami przy paznokciach. - A to co za cudo? - spytała ni z tego ni z owego przenosząc spojrzenie na sekretarzyk – Obstawiam początek dziewiętnastego wieku. - Jej wzrok omiótł pokój i zatrzymał się na blejtramach wciśniętych w kąt pokoju:
- O, puste płótno.
Fakt, jakoś w tym X niczego nie udało mi się namalować.
Po tych słowach powinien paść tekst typu: „Ja też interesuję się impresjonizmem.” albo „Specjalizujesz się w pejzażach czy raczej w martwych naturach? Bo człowieka to chyba najtrudniej namalować?” albo inny pseudo artystowski komentarz. To najczęstsza reakcja na moje hobby. Ale nic z tych rzeczy.
- Jakie to buddyjskie – uśmiechnęła się Nika.
Tiaaa... cholernie zen! Wygląda na to, że mam w głowie kompletną pustkę! Istne satori! – tak mniej więcej mogłaby brzmieć riposta. Mogłaby, bo tego typu błyskotliwe komentarze zawsze przychodzą do głowy po fakcie. Może z powodu mojego he, he... pustogłowia. Tym razem więc Nice zostało oszczędzone zapoznanie się z sarkastyczną stroną mojej osobowości. Mogła za to bez przeszkód szwendać się po mojej prywatnej przestrzeni, co zazwyczaj cholernie mnie wkurza. Tym razem, o dziwo nie. Może zaskoczenie jej najściem było zbyt duże.
Tymczasem nowo zapoznana „znachorka od spraw kryminalnych” zacumowała rozradowany wzrok na czerwonym flakoniku, który stał na półce, dokładnie w tym samym miejscu, w którym postawiła go Andżela.
- Uwielbiam czerwień - oświadczyła. – Można? - spytała i nie czekając na odpowiedź otworzyła buteleczkę. - Cudo! - westchnęła. – Perfumy o zapachu ognia. Moje ulubione - wtarła kilka kropel za uchem, na linii włosów puszystych jak mgła i opadła na niewiarygodnie wygodny fotel w prążki, który zawsze odbierał mi chęć do pracy. W pokoju rozszedł się zapach ogniska, a może raczej kominka. Zdawało mi się nawet, że zrobiło się w nim nieco cieplej.
- To taki jakby – roześmiała się - suplement emocji.
Suplement emocji? Słowa Niki wywołały w mojej głowie kuriozalny obraz. Półeczka pełna różnokolorowych buteleczek z parafarmaceutykami, a na każdej z nich osobliwa etykieta np.: „Cumplix - suplement bliskości. Preparat nie może być stosowany jako substytut zróżnicowanych relacji lub zdrowego życia emocjonalnego”; “Wcurwix – suplement złości”.
Co ona pierdzieli? W moje nienaturalne oczarowanie gościem ponownie wkradł się element nieufności. Dopóki Nika nie zaskoczyła mnie ponownie.
- Portret? To świetny pomysł! - oznajmiła pełnym entuzjazmu głosem
Skąd do cholery wiedziała nad czym aktualnie pracuję?
- Czy nie sądzisz, że warto połączyć siły. To naprawdę skomplikowana sprawa.
I nie wiem, czy na całym świecie znalazłaby się choć jedna osoba, która byłaby w stanie jej odmówić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz