motto:

"Tutaj wszystko pochodzi z wnętrza. Musi się zacząć głęboko w środku, a potem rozrastać się i rozrastać. Wtedy naprawdę zachodzą zmiany."

David Lynch "W Pogoni Za Wielką Rybą"

środa, 9 marca 2016

Cud

 Nika rozpoczęła współpracę od zgromadzenia zdjęć mieszkańców X, a konkretnie ich fotografii z czasów dzieciństwa. Biedziła się nad tym ładnych parę dni, a i tak nie udało jej się zebrać wszystkich. Brakowało:
- zdjęcia pani Katelskiej, której dom się spalił dwa lata temu, a wraz z nim rozmaite rodzinne archiwa;
- zdjęcia pana Kucharczyka, który stwierdził, że nie pozwoli, aby ktoś grzebał w jego pamiątkach;
- zdjęć państwa Nastulskich, którzy właśnie wyjechali na wakacje;
- zdjęcia pani Smolińskiej, która oznajmiła, że nie chce się do niczego mieszać, bo po co?, ona nic nie wie i w ogóle z niczym nie ma nic wspólnego;
- zdjęć pani Bartkowiak i jej syna (nie wiadomo dlaczego)
- i (oczywiście!) zdjęcia Damiana, który stwierdził, że nie ma i nigdy nie miał żadnego zdjęcia z dzieciństwa. To i tak cud, że Nice udało się udało się wycisnąć z niego jakąkolwiek informację. Swoją drogą mogłaby swój talent otwierania ludzkich serc (i ust) wykorzystać w bardziej racjonalny sposób.
- Obiecałam, że zajmę się zebraniem portretów i proszę gotowe - oznajmiła wysypując fotografie na moje biurko. - To był naprawdę świetny pomysł.
Z trudem udało mi się powstrzymać uśmiech politowania. Nika była doprawdy rozczulająca, kiedy tak siedziała z pełną powagi i skupienia minką nad stertą „materiałów dowodowych”. Wyglądała jak dziecko w najwyższym stopniu przejęte rolą, którą odgrywa. A odgrywała właśnie rolę detektywa. Doprawdy nie wiem, co mnie opętało, by godzić się na tę dziecinadę.
- Nie wiem, czy dobrze się zrozumiemy. To naprawdę miło z twojej strony, że zadałaś sobie tyle trudu i zebrałaś taką liczbę hmm... portretów fotograficznych, ale mi chodziło raczej o portret psychologiczny potencjalnego sprawcy.
- Właśnie! Miałam na myśli dokładnie to samo. Czy może być coś bardziej psychologicznego niż zdjęcia z dzieciństwa? - spytała zdziwiona, jakby zbieranie starych fotografii było najbardziej oczywistą i powszechnie stosowaną praktyką, tradycyjnie rozpoczynającą każde śledztwo. - Niezła kolekcja portretów psychologicznych? Co? - rozłożyła zdjęcia w ten sposób, by można było przyjrzeć się dokładnie każdej twarzy.
Właściwie było to nawet zabawne, oglądać tych wszystkich szacownych obywateli poprzebieranych w za duże garniturki, z włosami przyklejonymi do czaszek za pomocą brylantyny, z dziecinnie poważnymi buziami znieruchomiałymi w pełnym napięcia oczekiwaniu na błysk flesza. Rozpoznawać w twarzach małych dziewczynek z wielkimi kokardami rysy grubiutkich bądź wyschniętych staruszek, które zebrawszy się pod sklepem pana Brandta lubiły wydawać nieodwołalne i jedynie słuszne sądy o świecie.
Wśród fotografii było nawet zdjęcie Krystiana – cierpiącego na MPD syna burmistrza. Słabo go pamiętam. Był ode mnie młodszy i dorastał w czasach, kiedy już się z X wynieśliśmy.
Część wizerunków wydała mi się szczególnie znajoma. Były to fotografie moich rówieśników. Widok ich twarzy wprawił mnie w dziwny stan. Na jedną króciutką chwilę przestało istnieć moje prowizoryczne biuro w pensjonacie pani Marii, śledztwo i fotograficzno-psychologiczne portrety sprawców. Jakby nie było tych wszystkich lat spędzonych w wielkim Mieście, wyjazdów i powrotów, dorosłego życia. Nic, tylko wielkie, gościnne drzewa ze wspaniałymi kryjówkami wśród gałęzi („skryjówkami”, jak to się wtedy mówiło), żółte jak gwiazdki z nieba owoce mirabelek, którymi upstrzone były krzewy rosnące przy alei prowadzącej do domu mojej nieżyjącej już babci (mieszkaliśmy tam z rodzicami). Jakby nigdy nie istniał żaden inny dom, prócz babcinego siedliska kryjącego w sobie dwie, troszkę przerażające i nadzwyczaj fascynujące tajemnice - piwnicę i strych. I trzecią, na podwórku - studnię wypełnioną groźną i przenikliwą ciemnością. Studnię do której, nam dzieciom, nie było wolno zaglądać, choć wszyscy i tak notorycznie łamaliśmy ten zakaz, ponieważ nie było nic przyjemniejszego niż topienie w czarnej, połyskliwej otchłani spojrzeń i przedmiotów.
A jednak...
Spóźniony proustowski frykas zaserwowała mi Nika w postaci zgromadzonych przez nią w pocie czoła fotografii.
Pukanie do drzwi przywołało mnie mnie do teraźniejszości.
Okazało się, że to synek państwa Nastulskich przyniósł zdjęcia rodziców wyjaśniając, że dzisiejszej nocy wrócili do domu z wakacji.
- Zostawiłam im w skrzynce kartkę z prośbą o fotografie – wyjaśniła Nika, gdy chłopiec w podskokach opuścił biuro. - To miło z ich strony, że wzięli sobie do serca moją prośbę. Tak więc państwa Nastulskich też mamy z głowy.
- Jak to z głowy?
- Właściwie do razu mogę stwierdzić, że porywacz jest wśród tych, którzy nie przekazali nam zdjęcia. Ale... jeśli masz wątpliwości, mogę to jeszcze sprawdzić!
- Sprawdzić? Nie rozumiem!
- Ależ tu nie ma nic do rozumienia – roześmiała się Nika i wyciągnęła ze swojej torebki jeszcze jedno zdjęcie. Był to portret porwanego dziecka.
- Teraz porównam je ze sobą – oświadczyła poważnie.
- Chodzi o jakieś bioprądy? - trudno mi było ukryć sceptycyzm. - No tak. Teraz to popularne w kryminalistyce. Tak zwanej kryminalistyce.
- Jakie znowu bioprądy. Chodzi o czysto wizualnie podobieństwo.
- Ale... nie wmówisz mi chyba, że nasz sprawca był w dzieciństwie podobny do uprowadzonego dziecka.
Nika spojrzała na mnie w taki sposób, jakby to była jak najbardziej oczywista zależność między porywaczem i porwanym, i zabrała się do roboty.
- Każde śledztwo zaczynasz w ten sposób?
- Nie. Każde śledztwo jest inne. Dlatego każde prowadzę inaczej - oznajmiła nie speszona, po czym westchnęła - miałam rację. Żadnego podobieństwa. Zaczniemy więc od wizyt w domach osób, które nie dostarczyły nam fotografii. W tej chwili to jedyny punkt zaczepienia.
Dla mnie to nie był żaden punkt zaczepienia, ale nie było sensu tłumaczyć tego Nice. Racjonalna analiza sytuacji wydawała się całkiem poza zasięgiem jej możliwości... no może nie tyle intelektualnych, co osobowościowych. To, co mówiła i robiła wydawało się całkowicie pozbawione logiki. Można się było tego zresztą spodziewać znając krążące na jej temat pogłoski. Sytuacja wydawała się jeszcze bardziej beznadziejna, niż przed jej przybyciem. Tak beznadziejna, że chyba już nic nie mogło zaszkodzić. Nawet wizyty w domach osób, które nie dostarczyły fotografii. A może zdarzy się cud?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz