motto:

"Tutaj wszystko pochodzi z wnętrza. Musi się zacząć głęboko w środku, a potem rozrastać się i rozrastać. Wtedy naprawdę zachodzą zmiany."

David Lynch "W Pogoni Za Wielką Rybą"

niedziela, 13 marca 2016

Maleńka pani detektyw

Dziś Nika spóźniła się na spotkanie.
Wyglądała na zmęczoną i niewyspaną. Okazało się, że wczoraj, po wizycie u pani Smolińskiej strasznie rozbolała ją głowa. Sięgała już po lek przeciwbólowy, gdy przypomniała sobie jeden z fragmentów obejrzanego wczoraj filmu. A konkretnie scenę, w której rozpięty na krzyżu Chrystus odmawia wypicia wody zmieszanej z mirrą.
- I wtedy pojawiła się we mnie taka myśl – tłumaczyła Nika - nie wiadomo skąd, jakby to ktoś inny pomyślał w mojej głowie: Aby się odrodzić trzeba przejść przez cierpienie bez znieczulenia. I wiesz co? Nie wzięłam tej tabletki. Leżałam w łóżku i skręcałam się z bólu. Miałam wrażenie, że zaraz rozsadzi mi czaszkę. Nagle - Nika zamilkła, a jej twarz zbladła. Siedziała tak przez chwilę jakby śniąc na jawie.
- Co jest, Nika?
Obróciła do mnie twarz o nieobecnym wyrazie.
- Nagle usłyszałam w swojej głowie... dziecięcy płacz. Płacz, który odbijał się o ściany czaszki i nie potrafił wydostać na zewnątrz. Zrozumiałam, że muszę pójść za nim. Odnaleźć płaczące dziecko. Znaleźć je wewnątrz swojej głowy. I rzeczywiście - źrenice Niki zamieniły się w punkciki nie większe od łebka szpilki – płacz zaprowadził mnie do maleńkiego ciałka. Sztywnego i zziębniętego. Żywe, a jakby martwe. Wzięłam je na ręce – głos Niki był cichy i matowy, zdawało się, że mówienie sprawia jej trudność - i przytuliłam do siebie, lecz nie przywróciło to maleństwu ciepła i miękkości. Wtedy, nie wiem czemu, przyszło mi do głowy, że ciepła kąpiel może mu pomóc. Zanurzyłam niemowlę w wannie jak w macicy, a potem otuliłam miękkim, ciepłym ręcznikiem, ale... - Nika znów zamilkła, a na jej twarzy odmalowało się przerażenie - ale wtedy stało się coś dziwnego. Maleństwo jeszcze bardziej zbladło, a jego źrenice znieruchomiały. Odrzuciłam ręcznik. Zaczęłam rozcierać i masować zziębnięte ciałko, tulić je do siebie. To jednak nie na wiele się zdało. A jednak... ból w głowie zelżał. Nie ustąpił, stał się jednak na tyle znośny, że pozwolił mi zasnąć.
Ta krótka opowieść bardzo Nikę wyczerpała. Siedziała jakiś czas, ciężko oddychając, a potem delikatnie ułożyła głowę na moim ramieniu. Nagle ogarnęło mnie uczucie, że powierzono mojej opiece coś niezwykle kruchego i cennego. Maleńka pani detektyw, którą trzeba bronić przed złym światem. Cóż za absurd!
A potem mój umysł zaczął produkować setki, tysiące myśli i pytań. Hipoteza goniła hipotezę. A może jednak sny na jawie i wewnętrzne obrazy produkowane przez nadaktywną wyobraźnię Niki mają jakiś trudny do odszyfrowania sens? Jak jednak przełożyć je na język faktów? Co oznacza zamknięty w czaszce krzyk dziecka? Że porywacz zmusił je do milczenia? A może uwięziono je w piwnicy o murach tak grubych, że żadne dźwięki nie są w stanie się z niej wydostać? I jeszcze to niemowlę! Zupełnie odrętwiałe. Czy to oznacza, że dziecko nie żyje? Nawet nie chcę myśleć w ten sposób. Zresztą „znaleziony” w głowie Niki niemowlak żył, ale, mój Boże!, był tak przerażony... zmartwiały z przerażenia. Nie tyle martwy, co zmartwiały. Nie wspominając o tym, że porwane dziecko jest dużo starsze. A może dzieciak doświadczył jakiejś traumy w przeszłości i to porwanie jest jakąś dziwną konsekwencją tamtych wydarzeń?
I co ma do tego zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa, prababcia i proszki od bólu głowy? Co prawda, można powiedzieć, że proszki od bólu głowy to niemal podstawowe pożywienie prababci. Połyka je w strasznych ilościach. Ale jaki to ma związek z naszym śledztwem? Przecież prababcia nie porwała dzieciaka? O co w tym wszystkim chodzi?
Zbieram od Niki jej tajemnicze poszlaki i próbuję ułożyć w jakąś, choć z grubsza logiczną całość. I za każdym razem, kiedy wydaje mi się, że już, już... coś mam, już do czegoś dochodzę... nagle wszystko się rozsypuje. Zupełnie jakby ktoś specjalnie płoszył moje myśli. Kiedy wreszcie zlecą się z wszystkich stron, jak zanęcone karmą gołębie, natychmiast pojawia się ktoś, kto wskakuje w sam środek stada, wymachuje rękami, krzyczy, podskakuje i w ogóle robi wszystko, by nie pozwolić im połączyć się w całość. I znów pustka. I jeszcze mniej wiem. I zapominam nawet to, co chwilę wcześniej wydawało się oczywiste. Zupełnie jakby w mojej głowie mieszkał ktoś, komu strasznie zależy, by to stado nigdy nie pojawiło się przede mną w całości, by obraz, który już, już... objawia się przede mną, był mi dostępny co najwyżej w strzępkach, wyrwanych z kontekstu fragmentach, które mogą budzić niepokój, lecz z pewnością niczego nie wyjaśniają.
Czasem mam wrażenie, że tym kimś jest Nika.
Lecz kiedy jej mówię:
- W porządku. Możemy współpracować. Ale niech każde zajmie się swoją działką. Zbieraj te swoje wglądy, intuicje... i na tym poprzestań. Wystarczy, że mi je przekażesz. Ja zajmę się resztą. Pozbieram to wszystko do kupy. Porównam. Zanalizuję. I spróbuję wyciągnąć wnioski. Sama wiesz, że logiczne myślenie nie jest twoją mocną stroną.
Ona nieodmiennie odpowiada:
- To raczej ty się nie wtrącaj do tego, co do ciebie nie należy. Patrz i słuchaj. Obserwuj. Spisuj wszystko, o czym opowiadam. Ja zajmę się resztą. Będę drążyć temat tak długo, dopóki wszystko nie ułoży się w jedną nielogiczną całość.
I tak to wygląda. Prowadzimy akademickie dyskusje na temat roli intuicji i logiki w prowadzeniu śledztwa. Oglądamy zdjęcia. Chodzimy w odwiedziny, głównie Nika. Tymczasem w miasteczku narasta zniecierpliwienie. Widać to na każdym kroku. Te milczące, ponure spojrzenia, uwagi wymieniane szeptem za naszymi plecami.
To musi się źle skończyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz