motto:

"Tutaj wszystko pochodzi z wnętrza. Musi się zacząć głęboko w środku, a potem rozrastać się i rozrastać. Wtedy naprawdę zachodzą zmiany."

David Lynch "W Pogoni Za Wielką Rybą"

poniedziałek, 22 lutego 2016

"Delegowany" na zbrodniarza


źródło: https://twinpeaksarchives.wordpress.com/2013/07/03/twin-peaks-bob-wanted-poster/

Pisanie przerwała mi Andżela, która przyszła na ploteczki.
Lubię ją. Nawet bardzo. Ale jak tak dalej pójdzie, to nawet tu, w pensjonacie, nie znajdę spokoju.
To właśnie skutek uboczny wchodzenia we wszelkiego rodzaju relacje. Człowiek potem nie może się skupić na ważnych
sprawach.

Wracając do Damiana. Nawet jego fizjonomia budzi podejrzenia. Nie wspominając o trybie życia. Bo, kto to widział, by całymi tygodniami, ba! miesiącami nie wychodzić z domu. Tu, w każdym razie, jest to wystarczający powód, by snuć niekończące się domysły na temat tego, co Damian robi, kiedy go nie widać.
Dom, zresztą, też jest „podejrzany”. „Jaskinia Damiana”. Tylko tak się tu o nim mówi. Trudno uwierzyć, że za życia jego matki - właściwie macochy (mama Damiana zmarła tuż po jego urodzeniu) - był to jeden z najlepiej utrzymanych budynków w mieście. Lśnił perfekcyjną wprost czystością.
Tak. Dopóki żyła pani M. wszystko przedstawiało się zupełnie inaczej. Nie pamiętam jej dobrze, ale wiem, że ludzie zwykli powtarzać na jej temat taką oto formułkę: ''To dobra kobieta''. O tak! Wszyscy ją tu szanowali. Nie opuściła żadnej mszy, wspierała finansowo tutejszą parafię, angażowała się w życie społeczne. Była schludna, czysta i opanowana. Całkowite przeciwieństwo Damiana, którego przypadek był potwierdzeniem popularnej w X teorii, że w najlepszej rodzinie może trafić się czarna owca.
Ludzie dużo tu o tym mówili. Szczególnie, gdy zaczęły się problemy: ucieczki z domu, pijaństwa i narkotyki, pierwsze wizyty policji w małym, schludnym domku.
- W dzisiejszych czasach wszystko zwala się na wychowanie, że to niby rodzice są winni jeżeli z dziećmi są problemy - zwykła mawiać pewna sąsiadka - ale popatrzcie na Damiana. Cała rodzina porządna. Żadnego pijaństwa, żadnych awantur. Pani M. przyjęła go jak własnego, stara się jak może. Zawsze czysty, zaopiekowany, porządnie ubrany. Do najlepszych szkół, do najlepszych lekarzy go wozi, ręki nigdy na niego nie podniosła, złego słowa nie powiedziała, ciągle tylko serduszko, kochanie... I co? Jaka wdzięczność za jej starania? Teraz serce jej pęka, gdy widzi, co się z nim dzieje. Ten chłopak do grobu ją wpędzi.
I rzeczywiście, kiedy zmarła, wszyscy obwiniali o jej śmierć Damiana, że to przez niego, ze zgryzoty, choć była panią w mocno podeszłym wieku, więc jej odejście nikogo nie powinno było dziwić.
Niektórzy nawet podszeptywali, że to Damian ją zamordował.
Kiedy zabrakło gospodyni domek zaczął zarastać brudem, kurzem i pleśnią. A wraz z nim zarastał brudem Damian, który zaszył się w jego wnętrzu, zaciągnął zasłony i trwał tak, nie dopuszczając do siebie ani ludzi ani słonecznego światła. Potrafił całymi godzinami siedzieć bez ruchu w jednym miejscu, cały napięty, jakby to siedzenie wymagało od niego ogromnego wysiłku. Lub jakby się czaił do skoku. I wszyscy czekali na ten skok. Z niepokojem i nadzieją, bo wreszcie znalazłby się powód, by zrobić z nim porządek. A tu nic! Wciąż nic!
Co pewien czas wynurzał się z „jaskini”, by uzupełnić zapasy jedzenia. Mrużył nienawykłe do światła oczy i z wysiłkiem, ostrożnie jak zwierzę przewiezione nagle i wbrew swojej woli w obce środowisko, przenosił swoje ogromne, przykurczone cielsko wąskimi uliczkami X prosto do sklepu pana Brandta.
Jego potężne, muskularne ciało naznaczone było licznymi śladami autoagresji, a skóra wyglądała jak mapa, na której można było śledzić rozwój jego nienawiści do siebie. Sznyty i tatuaże pokrywały niemal każdy jej centymetr. Miała blado szary odcień, tylko na policzkach, brodzie i nosie odcinały się intensywną czerwienią jaskrawe rumieńce, które dziwnie kontrastowały z resztą twarzy. Jego oczy skryte były głęboko w ponurej twarzy, a wąskie usta wyglądały jak sklejone ze sobą. Patrząc na jego twarz, szczególnie na te zaciśnięte usta, miało się wrażenie, że Damian wciąż się wysila, żeby nie zwymiotować.
Damian nie lubił mówić, a kiedy się zdenerwował, nie robił nic, tylko mocniej zaciskał pięści, które i tak zawsze były zamknięte, jakby kurczowo się czegoś trzymał. Grdyka podchodziła mu wówczas do góry, lecz on natychmiast ją spychał i znów to samo, do góry i do dołu, do góry i do dołu... Ta latająca grdyka i mocniej niż zwykle zaciśnięte pięści, to były jedyne oznaki, po których można było rozpoznać, że coś go porusza.
Wszyscy, którym dane było go spotkać podczas jednej z tych jego, nielicznych wędrówek, milkli i spuszczali, bądź odwracali wzrok, starając się jednak kątem oka obserwować to monstrum, przerażające stworzenie nie z tego świata, nasycić nim swoje oczy. Potem zaś, gdy znikał za najbliższym rogiem, używali sobie na nim ile wlezie, dopóki znów nie zagrzebał się w swoim brudnym, butwiejącym domku, jak chore zwierzę w norze.
Damian taki już jest. Aż się prosi (to jedno z ulubionych w X określeń np. „sam się o prosił”, „po prostu prosiłeś się o klapsa”), żeby go oskarżyć. I prawdę mówiąc wszyscy tego ode mnie oczekują. Patrzą na mnie w ponurym milczeniu, dziwiąc się czemu zwlekam.
Czasami mam wrażenie, że tylko o to im chodzi. O to, by raz a dobrze załatwić „problem Damiana”. Pozbyć się go na zawsze, gdyż on ze swoim gnijącym domem zbyt jaskrawo zakłóca wizerunek miasteczka.
Być może tylko po to mnie wezwano. Nie dla śledztwa, lecz niejako przy okazji śledztwa. Trudno jednak wsadzić kogoś za kratki tylko dlatego, że wygląda na przestępcę, choć, przyznam, byłoby to niezwykle wygodne rozwiązanie. Również dla mnie. Mnie jednak chodzi o prawdę. I chcę ją poznać niezależnie od kosztów, jakie mi przyjdzie za to zapłacić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz